Quantcast
Channel: Boginie przy maszynie
Viewing all 87 articles
Browse latest View live

Walka z… imionami, czyli my kid, my rules!

$
0
0

   
     Jestem w 22 tygodniu ciąży. I jak zwykle - jestem w szoku, że to tak szybko zleciało! Kiedy, ja się pytam? Dopiero co dowiedziałam się, dopiero co przeżyłam szok, a tu już wielki brzuszek.
Ciągle nie mogę do końca uwierzyć, że niedługo znowu zostanę mamą, a już całkiem nie mogę sobie wyobrazić, że tym razem po raz czwarty i.. piąty! Jednocześnie! Czy to się w ogóle DA? :D
Z tym etapem ciąży wiąże się wiele rzeczy… coraz bardziej konkretne zakupy, decyzje, jaki wózek, a przede wszystkim, gdzie chcemy mieszkać. I najważniejsze - IMIONA! Kto zacz siedzi w tym moim coraz bardziej pokaźnym brzuszku?

(fot. bejsment.com)


Jak chyba każdy, mam wbudowany system unikania problemu, aż nie będę gotowa, by się z nim zmierzyć. Proces oswajania się bywa długotrwały, co teoretycznie stoi w sprzeczności z moim wybuchowym i energicznym charakterem. Chociaż podejmuję codziennie spontaniczne decyzje - i uważam, że one właśnie bywają najlepsze - to jednak w przypadku spraw WIELKICH baaaaaardzo długo oglądam je z każdej strony. To nie wahanie, to obserwacja. I wyciąganie wniosków. Zamykam się sam na sam z problemem, i chociaż wysłuchuję opinii innych, to tak naprawdę wsłuchuję się w swoje reakcje - na to co mówią, jak mówią. Roztrząsam je i weryfikuję, odrzucam, częściowo akceptuję, potem przerabiam na własne potrzeby. Nie muszę Wam tego tłumaczyć, pewnie też tak macie. W tej lidze "SPRAW WIELKICH" może być zarówno wyjście za mąż i decyzja o dziecku, jak założenie własnej działalności, kupno nowego mieszkania / domu.
Aktualnie sama w sobie buduję w sobie gotowość do spotkania z moimi mleńkimi dziećmi. RAZY DWA. Nigdy dotąd macierzyństwo nie przerażało mnie tak, jak teraz, i dlatego nadal unikam rozmyślania o tym, co to będzie. Przyjmuję, że nie będzie lekko, ale nie chcę sobie robić wielkich planów - co jak co, ale rzeczywistość na pewno tym razem mocno mnie zaskoczy, jakkolwiek dobrze bym nie była przygotowana. Chcę więc zachować możliwie spokojne nastawienie i jasny umysł.  Wyobraźcie sobie wyjście z domu ZIMĄ z dwoma mikruskami - w wersji mini, 50cm - wrzeszczących przy ubieraniu kolejnych warstw kombinezonów, czapek, upinania w foteliki, ubieranie się w locie, schodzenie z dwójką naraz po schodach. Z tobołem pieluch, ubranek na zmianę, butelek i innych akcesoriów, od których pęka głowa - i kręgosłup :P No nie do wyobrażenia. Chyba zacznę ćwiczyć zen…

Ale jedną z takich wielkich spraw jest też nadanie imion. Ostatnio podzieliłam się z Wami wątpliwościami, czy to na pewno dwaj chłopcy. To chyba był taki etap, forma pożegnania się z marzeniem o dziewczynce w domu. Ten etap już minął, może nie ostatecznie, ale na pewno bez wielkich dramatycznych zwrotów akcji. Mimo tego, że lekarze na dwóch ostatnich wizytach nie byli już tak pewni, czy drugi dzidziuś na pewno jest chłopcem (ułożenie utrudniało postawienie diagnozy, nawet wydawało się im, że to dziewczynka jednak), to jakoś nie zrobiło to na mnie wielkiego wrażenia, nie przyjęłam tego jako "dobrą monetę". Nawet mnie to zdenerwowało, bo chciałabym już wiedzieć coś na 100%. Zdecydowanie szykuję się na dwóch chłopców i cieszę się niemożliwie, wybierając (ach, te wyprzedaże..!) kolejne błękitne, białe, granatowe i szare ubranka ;) Nawet - o dziwo - nie odczuwam ukłucia żalu na widok pudrowego różu na wieszakach, mam wrażenie, że w tym roku projektanci postawili na chłopców ;) Wreszcie! Kolekcja Kappahl Newbie… mmmm… prawda? :D


Jednak z faktem dwóch maleńkich synków wiąże się jeden niemały problem - te imiona… nie mam pomysłu. Gustaw i Sara byli genialni razem, tę wizję miałam odkąd dowiedziałam się, że to bliźnięta. A teraz - Gustaw i…? A może nie Gustaw? Nie czuję tego "czegoś", żadne imię nie pasuje mi do tego podwójnego zestawu… Gutek i Leoś? Leoś strasznie mi się podoba, niby do Gutka pasuje.. a jak jednak nie dam Gutka, bo mąż coś strasznie kręci nosem? To Leoś i kto? Teoś? Teofil? Jakoś nie bardzo… 

Pamiętam walkę, jaka stoczyła się - zupełnie dla mnie niespodziewanie - w domu, gdy zdecydowaliśmy się nazwać trzeciego synka Felkiem. Feliks - dla mnie jedno z najlepszych imion, bo oznacza po prostu "szczęśliwy". Gdyby nawet nie wierzyć w znaczenie imion, to czy można sobie wyobrazić lepszą wróżbę dla dziecka? Poza tym międzynarodowe, nikt się nigdzie nie zdziwi ani nie zastanowi, jak to napisać, pięknie się zdrabnia i dumnie brzmi w pełnej formie. A w rodzinie,dotychczas nigdy nie ingerującej w nasze postanowienia w żadnej kwestii - armageddon! Że dajemy imię na cześć jednego z największych zbrodniarzy w historii, że będą wołali "Felek bez szelek, tysiące butelek w kieszeni miał.." (nie będę cytować dalej, bo aż mnie trzęsie). Że w klasie go będą palcami wytykać i śmiać się z niego, bo ma takie dziwne imię.
SZOK.
Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, by jakiejkolwiek mamie coś takiego powiedzieć. Ani dalszej, ani tym bardziej bliskiej mi mamie, która przecież imię wybiera z miłością i powierza wszystkie swoje najlepsze myśli, nadzieje w tym imieniu. By zakląć dobre życie dla swojego dzieciątka. A dziś ciągle słyszę: "miałam takiego kolegę w klasie, on nie mył zębów". Albo "o, to jak ten piosenkarz, co się zapił na śmierć". Albo jeszcze lepiej "nie daj mu tak na imię, bo mojego sąsiada pies się tak wabi, a on chodzi po osiedlu i próbuje zapłodnić wszystko, co się rusza". 
GRRRRRRRRRRRRR!!!!! Ale mnie krew zalewa! Oczywiście, wszystkiego słucham, czasem poirytowana, czasem mnie to po prostu śmieszy. Ale do jasnej cholery - to jest MOJA decyzja. Męża ewentualnie ;) i moich dzieci. A nie sąsiadki / koleżanki / przypadkowo poznanej osoby / a nawet, rzecz jasna, mojej mamy czy teścia. Przyjmuję i szanuję różne opinie - byle nie wchodziły z butami zbytnio w moje poletko. Także, czy będzie Gutek, czy może Myszon, nikomu nic do tego. 
Dzisiaj wszyscy w rodzinie uwielbiają Felka, jego się nie da nie uwielbiać - jest totalnie rozbrajający. Jak Dennis Rozrabiaka, awanturnik, krzykacz o najsłodszej, najbardziej niewinnej buźce ;) Do zjedzenia. I taki radosny jest… taki szczęśliwy z każdej najmniejszej rzeczy… wierzę, że to chociaż odrobinkę dzięki temu, że daliśmy mu najlepszą wróżbę na całe życie…!

Teraz się jeszcze rozglądam i mam nadzieję, że mnie tak natchnie, jak każdorazowo w przypadku Filipka, Maksia i Felka… Dlatego mam prośbę: podrzucajcie swoje typy. Może imiona Waszych dzieciaczków przypadną mi do gustu? Albo znacie jakieś piękne, które pasowałyby do naszej pokaźnej kolekcji domowej? ;) Patrycja, Dawid, Filip, Maksymilian, Feliks… które do boskiego kompletu najbardziej pasuje? Leonard czy Leon? Teodor? Albo Noel i Leon? ;) Albo zupełnie, zupełnie inny trop - Aleksander? ;)
Muszą pasować do naszych imion, a przy tym do siebie nawzajem. Pięknie brzmieć razem i osobno, a żeby jeszcze oznaczały coś dobrego, pięknego, mocnego i szczęśliwego… Ech… Trudny wybór ;)

Kwestia robi się coraz bardziej paląca, bo co rusz ktoś mnie pyta - wybraliście imiona? I zdziwiony jest, gdy mówimy - nie… może nie chcemy prowokować zbędnych dyskusji. Ale fakt faktem, chciałabym już mówić po imieniu do tego mojego brzuszka… tfu… po imionach ;) Coś ciągle się nie mogę przyzwyczaić :D

(fot. Anne Geddes)
~ P.


Poród bliźniąt, czyli SN czy CC?

$
0
0


     Gdy dowiedziałam się, że będę mamą bliźniąt, jedno z pierwszych pytań mojego męża było:

- Żaba.. ale czy ot dla Ciebie bezpieczne, taka ciąża?.. I kolejny poród..?

Zbyłam go uspokajającym "No pewnie, dam radę!", ale jednak mina mi zrzedła. Fak.. o tym nie pomyślałam…
I chociaż do porodu zostało mi jeszcze trochę czasu, to nie ma co ukrywać - zaczynam się bać. Czytam, oglądam filmiki, staram się zdecydować, który z wariantów porodu może być korzystniejszy dla mnie i dzieci… I wiem już, że nic nie wiem!


(fot. Pinterest)

Rodziłam trzy razy. Przy każdym przeklinałam żywo słynną biblijną sentencję "w bólu będziesz rodziła dzieci"… Nie ma co się czarować - boli. I to bardzo. I to długo. O tych moich trzech walkach mogłabym już napisać obszerną książkę, ale postaram się krótko: nigdy wcześniej, i nigdy później, nie czułam się tak bardzo samicą zwierzęcia, prymitywnym bytem, skupionym tylko i wyłącznie na tym, by pozbyć się bólu. Pełen fokus - by wypchnąć z siebie powód całego zamieszania… a potem dosłownie totalnie odpłynąć z miłości.
I ulgi.
Bez żadnych komplikacji i najkrócej rodziłam Filipa, bo "tylko" 19 godzin. Maksa - 36, a Felka - 22 godziny. Przy czym rodząc Filipa i Maksia korzystałam ze znieczulenia zewnątrzoponowego i gdybym mogła, postawiłabym pomnik trwalszy niż ze spiżu temu, kto to wymyślił! Przy Felku nie miałam niestety już przyjemności i - spuszczając zasłonę milczenia na całą tragikomiczną resztę - błagałam, by mnie zabito, najlepiej jednym, celnym strzałem w tył głowy.
Serio! Takie to bajeczki o łatwych trzecich - i każdych kolejnych porodach!

A jednak… gdybym mogła wybrać teraz, gdybym była w pojedynczej ciąży, nigdy nie pomyślałabym o cesarce. Mimo tego, że pamiętam ten długotrwały ból, to pamiętam też co innego - absolutną świadomość przeżywania każdej sekundy porodu, aktywny udział, zespolenie z naturą, które dało mi niewiarygodną, prymitywną siłę, ogromną ulgę, gdy było już po, wszechogarniającą miłość, gdy spojrzałam - przytomnie - na moje nowonarodzone, najpiękniejsze, najdoskonalsze dziecko… i podziw, a raczej dumę, którą zobaczyłam w oczach męża i swoją własną, że dałam radę. I ciepło tego maleńkiego ciałka, kontakt skóra do skóry…
I jeszcze coś. Niemal tuż po każdym z porodów bez problemu mogłam pójść pod prysznic, wstać z łóżka, siedzieć, śmiać się swobodnie i przede wszysktim - zająć moim maleństwem. Podnieść, przytulić, kołysać, karmić. Nic mnie nie bolało, albo prawie nic.
Na trzeci dzień byłam w stanie sprzątać w domu i gotować obiad. Luz.

I to właśnie teraz by mi się najbardziej przydało. Ból przy porodzie jest do przeżycia, jak widać, chociaż próbował do trzech razy sztuka  - to nie dał mi rady. Wygrałam. Ale ból, utrudniający mi już po porodzie opiekę nad DWÓJKĄ! dzieci - przeraża mnie bardziej. Jak ja mam się odnaleźć w tej nowej, trudnej rzeczywistości, w której będę musiała "wystarczyć" na dwie maleńkie, wymagające osóbki, zmagając się przy tym z potwornym bólem, utrudniającym każdy ruch…???

Tym razem jednak muszę myśleć nie tylko o sobie. Poród naturalny bliźniąt jest statystycznie rzadszy, niż ich poród przez cesarskie cięcie. I nie dlatego, że to widzimisię matki - ale dlatego, że po pierwsze ciąża może być jednoowodniowa i jednokosmówkowa (najtrudniejsza z rodzajów ciąż bliźniaczych, z gruntu wysokiego ryzyka), maluszki mogą być źle ułożone, albo zajdzie konieczność natychmiastowego przerwania ciąży, gdy warunki w łonie będą zagrażać życiu jednego z dzieci, lub matki. Może być tak, że poród następuje na tyle przedwcześnie, że istnieje ryzyko, że maleństwa nie przeżyją naturalnego porodu. Albo tak, że mimo prawidłowego i bezproblemowego porodu pierwszego z dzieci, drugie nie będzie mogło urodzić się naturalnie - bo nie wstawi się w kanał, albo spadnie jego tętno czy inne parametry dziecka lub matki.

 (www.parents.com)

Generalnie poród bliźniąt powinien wyglądać tak, że rodzi się pierwsze dziecko, ułożone główkowo, w pozycji bezpiecznej do porodu naturalnego. Drugie z dzieci, siłą rzeczy, nie jest odpowiednio ułożone i w przerwie między jednym porodem a drugim, musi dobrze się ustawić i wstawić w kanał. Zawsze jest przerwa między tymi porodami i nie może być dłuższa niż godzina, chociaż położna, z którą rozmawiałam, mówi, że rzadko trwa tak długo, z reguły 15-20min. W tym czasie kobieta nadal odczuwa skurcze, by ułatwić dziecko do wstawienia się w kanał rodny. Nie jest lekko.

Ale najgorsze jest, że trzeba ciągle monitować to drugie maleństwo i reagować natychmiast na najmniejsze odchyły. Najmniejsze zaniechanie może spowodować trwałe kalectwo, niedotlenienie a nawet śmierć dziecka. Po rozmowie z położną wiem, że do dzisiaj takie dramatyczne sytuacje mają miejsce, chociaż przecież "się uważa". I stara. A jednak zdarza się.
Oczywiście jest to rzadkie powikłanie, ale jednak istnieje spory odsetek takich porodów, gdzie jedno dziecko rodzi się naturalnie, a drugie przez cesarskie cięcie, bo właśnie spadało tętno, matka dostała krwotoku na skutek przodującego łożyska, albo przerwa niepokojąco się wydłużała. Niekiedy kończy się tragicznie...Podsumowując - nie można przewidzieć niczego do końca.
Położna, z którą rozmawiałam, pracująca w szpitalu, w którym zamierzam rodzić, mówiła, że pierworódki rzadko kiedy rodzą naturalnie, że z reguły wykonuje się cesarskie cięcie. Inaczej jest przy wieloródkach, gdzie można z dużą dozą prawdopodobieństwa przewidzieć przebieg porodu. Można z powodzeniem i bez komplikacji urodzić naturalnie.
Faktycznie, moje trzy porody przebiegały podobnie. Ale czy chciałabym ryzykować, że tym razem może być inaczej? Że może mnie sytuacja tak zaskoczyć, że może wydarzyć się nieoczekiwany dramat, który może skończyć się tragicznie? Czy mam ryzykować, o ile, oczywiście, to podstawowe pytanie, ktoś mi da wybór?

Nie gloryfikuję cesarki, boję się jej panicznie - to ingerencja w ciało, przecięte mięśnie, sama rana… i niepełna świadomość, niepełna sprawność po porodzie, czyli wtedy, kiedy będę jej tak potrzebować. Przeraża mnie ból, trwający dużo dłużej niż przy naturalnym porodzie, bo nawet całe tygodnie.

Strasznie byłoby mi żal tego cudownego kontaktu skóra do skóry tuż po porodzie, tego świadomego uczestniczenia w pierwszych chwilach życia maleństwa, tego kwilenia przy uchu, ciepła ciałka, tej piersi podanej tuż po porodzie… Mam wrażenie, że w tym momencie do tej pory rodziła się niesamowita więź z tymi nowopoznanymi przeze mnie istotami, czyli moimi dziećmi. Patrzyłam z podziwem, niedowierzaniem, dumą, radością i uczyłam się ich od pierwszej sekundy. A one poznawały mnie…


 (fot. www.parents.com - Piękne zdjęcie, nie mogę się napatrzeć...)

     Przy cesarce tego zabraknie.  Nie przeżyłam tego, oczywiście, więc może macie inne zdanie… ale… oglądając filmiki, mam wrażenie pewnej bezduszności tej operacji, machinalnego podejścia. Brak tego cudu natury, do którego być może jestem przyzwyczajona. Matka, nierzadko półprzytomna, sekunda gdy widzi dziecko, a potem długa rozłąka…
A jednak wydaje mi się, że cesarskie cięcie jest dla moich dzieci wyjściem (dosłownie) bezpieczniejszym, niosącym potencjalnie mniejsze ryzyko komplikacji okołoporodowych. Tak, wiem, że są teorie o wpływie cesarki na astmę, zaburzenia integracji sensorycznej, że dzieci z CC mogą mieć utrudnione kontakty z rówieśnikami, a nawet tzw. "problem z matką". Ale nie dowierzam tym teoriom - znam wiele dzieci urodzonych przez CC, które nie mają żadnych tego rodzaju problemów, oraz takie po SN, które te problemy faktycznie wykazują. Nie wiążę tych kwestii i na pewno nie chcę się nad tym zastanawiać w tej mojej, konkretnej, sytuacji, bo po co, skoro może nie będę mieć na to żadnego wpływu.
     Ale nic nie poradzę na to, że coraz bardziej obsesyjnie myślę, która metoda porodu będzie dla nas lepsza… co wybrać, gdyby ktoś mnie zapytał o zdanie..? Oglądam filmy pro-SN mam bliźniąt, a nawet trojaczków, które rodzą naturalnie i nic się nie dzieje. A potem czytam o dramatycznych historiach, wcale nierzadkich, gdy z powodu lekarskiego zaniechania albo po prostu nieprzewidzianych komplikacji poród kończy się tragicznie.
Potem, dla odmiany, oglądam "machinalne" filmiki z CC, gdzie także zdarzają się dramatyczne finały i na skutek krwotoku zagrożone jest życie matki, i takie, gdzie mama mimo wszystko aktywnie uczestniczy w porodzie i widać, że ta cudowna więź naprawdę się zawiązuje, mimo nienaturalnych okoliczności… Albo słyszę opowieści, jak to strasznie długo mama dochodziła do siebie i nie była w stanie zająć się sobą czy dzieckiem i takie, gdzie koleżanki twierdzą, że już na drugi dzień wszystko było dobrze i dawały ze wszystkim doskonale radę.
I dosłownie nie wiem, nie wiem, co począć! Jestem w kropce i tylko jedno wiem - że tak czy inaczej przyjdzie mi się z "tym" zmierzyć. Problem jest jeden - lubię i muszę wiedzieć wszystko z góry, by odpowiednio się do tej myśli przyzwyczaić, przygotować, zaplanować. Niepewność jutra mnie frustruje i sprawia, że buduję w swojej głowie różne, na ogół dramatyczne scenariusze, co na pewno nie jest korzystne i nie buduje pozytywnego nastawienia do porodu.

     Nie lubię niespodzianek, a już na pewno nie takiej wagi. I bardzo bym chciała wiedzieć - ta opcja jest lepsza, wybierz tę. Będzie lepiej - bo bezpieczniej. Bo będziesz się lepiej czuła.
I chyba ten post jest właśnie świadectwem okropnej burzy, która trwa we mnie… od dawna. Nie wiem, czy możecie mi pomóc, ale jeśli możecie, macie jakieś zdanie w tej kwestii, albo same jesteście mamami bliźniąt i możecie coś poradzić - pomóżcie. Bo naprawdę czuję, że przede mną ogromne wyzwanie i dramatyczna decyzja..
Choć pewnie w ostatniej chwili okaże się, że wyboru jednak nie mam żadnego. Ale załóżmy, że wybór mam… to co wybrać…? Podpowiecie swoją historię?

~ P.



Najpiękniej… nad morzem, czyli humbak i spółka na plaży!

$
0
0


     Kto czyta naszego bloga na pewno zorientował się, że z nas wielkie lokalne patriotki. Wszędzie ładnie, owszem, ale najładniej w "naszych" okolicach! Kaszuby to najpiękniejsza - naszym zdaniem - kraina w Polsce i wiem, że to zrozumiecie, jeśli kiedykolwiek byliście u nas… jeziora, lasy, pola, nieregularny krajobraz i wreszcie - morze… 

Jedno z "moich" ulubionych miejsc to Jastrzębia Góra. Piękna we wszystkie pory roku, jak wszystkie nadmorskie, turystyczne kurorty, jest oblegana w sezonie. Co za tym idzie - jarmark, jarmark, jarmark… uginające się od tandety stragany, sztuczne bursztyny, chińskie maskotki o potwornym nieraz wyrazie twarzy. Ma to jednak swój wakacyjny urok i nie wyobrażam sobie nie spędzić przynajmniej dwóch dni w trakcie wakacji - właśnie tam.. W końcu dla dzieci największą atrakcją są zawsze morskie kąpiele i pełne złotego piasku plaże. 
Afrykańskie upały nieźle dały nam się we znaki w Borucinie, dlatego prosto stamtąd czmychnęliśmy nad morze - gdzie wielką ulgę gwarantowała nadmorska bryza. I było genialnie. Genialnie! Trzy dni totalnego relaksu, piękna pogoda, szczęśliwe dzieci i my… czego chcieć więcej… 






 Maksio - czarny jak nigdy dotąd :D Takie lato, to ja rozumiem!


Przyłapana na pozowaniu ;)



Buciki typu Native - kupiłam nieoryginalne już rok temu i jakoś wysłużyły drugi sezon ;) Genialny wynalazek, nie nosili praktycznie żadnych innych butów, bo nawet na mokrą pogodę są lepsze niż kalosze… Ale strasznie zjechała się farba, w przyszłym roku już na pewno zainwestuję w oryginalne. Mam nadzieję, że problem zjechanej farby nie wystąpi :P


Gorrrrrąca kukurydza, orzrzrzeszszki w karmeluuu!… Ta przyśpiewka do dzisiaj nam chodzi po głowie ;)




Parawaning - zjawisko, które podbiło media w tym roku ;) My zawsze leżakujemy na ustronnej plaży, nie w samym centrum Jastrzębiej, więc nie zauważyliśmy skali zjawiska. Ale w trend wpasować się trzeba, więc Felek razem z tatą rozstawili i boski parawan, a co!



Nie ma też nic lepszego niż orzełki na piasku… lepsze od tych na śniegu!







Moi "ziomale" :D


I Pharell Williams ;)





A tu już największy humbaczek na plaży ;) Ja z moim nadbagażem również zażywaliśmy kąpieli - i słonecznej, i morskiej. A co mam sobie odmawiać!



Dumny tata :D


Belly button ;)





Czy to nie wygląda jak polskie Karaiby? ;)

Ech, nie ma nic piękniejszego niż ucieczka przed całym światem… nawet w towarzystwie połowy tego świata. Żaden hałas, tłum i zgiełk nie są w stanie zabrać tej przyjemności z obcowania z tak pięknym żywiołem, jak morze. A umówmy się, radości z wielkich fal, miękkiego piasku, gorącej kukurydzy na leżaku i pysznych gofrów nie zepsuje nawet podrabiany Rynkowski, ryczący w okno naszego pokoju w pensjonacie. Nawet o północy. Kurort czy nie kurort - urok jest, radość jest, beztroska - jest. Czyli… wakacje idealne!

~P.

6 najważniejszych rzeczy w każdej wyprawce!

$
0
0

    Ostatnie tygodnie to festiwal blogowych wpisów dotyczących tego, co najpotrzebniejsze, najładniejsze, najmodniejsze i naj-MUST-HAVEniejsze w wyprawce przedszkolaka czy ucznia.
Nie będę konkurować, bo wierzę, że moje koleżanki zrobiły to za mnie i to zrobiły to doskonale. Mam swoje typy, jak będziecie ciekawi, pokrótce opowiem, ale.. w gruncie rzeczy to nie jest ważne. Za to jako mama, która już wielokrotnie przeżywała "pierwszowrześniową" rozłąkę i wypychanie z gniazda w bezduszne trybiki żłobkowej - przedszkolnej  i szkolnej maszynerii, dzisiaj opowiem Wam, co jest naprawdę najważniejsze.
I wierzę, że każda z Was to wie. Co więcej: już to zapewniła. Chociaż może nie zdajecie sobie z tego sprawy...

Usiądź zatem spokojnie, zostaw to żelazko, prasujące już idealnie prostą białą koszulę. Zostaw tą torbę z kocykiem, podusią, piżamką i ukochanym misiem do przedszkola. Przestań podpisywać metki. Już jest dobrze.
I zrób sobie pyszną herbatę i nawet wyjmij ulubiony smakołyk - to nic, że już po dwudziestej. Zasłużyłaś! Oto jak dałaś radę przygotować swoje wychuchane maleństwo na te potworności, które czekają je jutro!



1. Twoje dziecko jest pewne siebie

Wie, że jest kochane, pomimo wszystko. Jego niewielkie wady - a przecież je ma - rekompensuje wiele wspaniałych zalet. I skoro ktoś tak mocno je kocha, nic nie jest w stanie go skrzywdzić. W miłości mamy Harry'ego Pottera kryła się moc totalnej ochrony.
Też ją masz.

2. Twoje dziecko ma przyjaciół

Z dziećmi Twoich znajomych, rodziny, świetnie się dogaduje. Albo z tymi na podwórku i placu zabaw. A skoro ma już przyjaciół, nie ma powodu, by nie miało zdobyć nowych. Nic prostszego, zrobi się samo! Uśmiechnięte, pewne siebie, przebojowe, albo nawet nieco wycofane, ale z piękną wyobraźnią i otwartym umysłem dziecko zawsze przyciągnie do siebie inne dzieci. I nie ma powodu, by tak się nie stało. Zaufaj mu!

3. Twoje dziecko jest mądre

Jest mądre, chociaż może nie zna abecadła, nie umie liczyć ani pisać. To naprawdę nie jest ważne.
Ma swoją dziecięcą, genialną intuicję i wie od Ciebie, że od obcych nie bierzemy cukierków. Umie odróżnić dobro od zła. I wie, że jak kolega mu każe skoczyć w ogień, to jednak są pewne granice. I będzie umiało powiedzieć stanowcze "nie". W końcu doskonale wyćwiczyło tę sztuczkę na sporo większym przeciwniku - na Tobie...

4. Twoje dziecko jest dobre

Nie uderzy kolegi, a już na pewno nie bez powodu. Nie ukradnie, nie okłamie z premedytacją, nie opluje. Dlaczego miałby to robić, skoro wie i czuje, że to złe? Uczyłaś go tyle razy, czytałaś książeczki, gdzie dobro wygrywa ze złem. Ono wie, co dobre. Nie martw się. Nie zawiedzie cię.

5. Twoje dziecko jest odważne

A nawet jeśli nie, to uwierz, w obliczu stresowej sytuacji poradzi sobie doskonale. Lepiej, niż się tego  po nim spodziewasz. A czemu? Patrz na wszystkie powyższe punkty! Czemu tak doskonały mały człowiek nie miałby sobie poradzić?

6. Twoje dziecko jest szczęśliwe

Nie może doczekać się jutra… Od miesiąca szykuje się na ten dzień. Dopytuje, wybiera gadżety. Przegląda wielokrotnie przepakowany piórnik, układa w plecaku podpisane zeszyty. Niecierpliwie kładzie się wcześniej  spać, by noc zleciała szybciej. Jest ufne, bo wie, że czeka go nowa przygoda. Wreszcie śpi niespokojnym, wyczekującym snem z nowymi kapciami przy łóżku.
Bo ono wie… wie, że da radę. JEST szczęśliwe. Bardzo.

I nawet, kochana moja, jak jutro rzuci się do Twoich stóp w progu przedszkola, albo lekko będzie mu drgała broda przy deklamowaniu przysięgi pierwszoklasisty albo bało się wejść do klasy - nie płacz z nim razem, nawet w środku.  Chyba, że ze szczęścia! Dumna bądź, bo dokonałaś gigantycznej rzeczy - i kolejne wspaniałe dziecko ufnie zaczyna nową przygodę. Dzięki Tobie - bo pracowałaś na to od początku jego istnienia. Śpij spokojnie!


~ P.

Twarzą w twarz z figurą po ciąży

$
0
0
Taki mam już charakter, że kiedy pojawia się jakiś problem, z którym trudno mi się zmierzyć zsuwam go w czeluście podświadomości. Staram się nie myśleć, zakopuję sto metrów pod ziemią i przyklepuję dokładnie łopatką, co by przypadkiem nie ujrzał światła dziennego. Niestety, zazwyczaj tak bywa, że bardzo szybko wychodzi na wierzch i prześladuje mnie do momentu, kiedy nie postanowię się z nim zmierzyć. Gniecie, gniecie, aż ugniecie ;-)
Tym razem było inaczej. Już w ciąży z Polą podejrzewałam, że trudniej będzie mi sobie poradzić z nadprogramowymi kilogramami i nadmiarem ciała tu i ówdzie. Wprawdzie owa świadomość nie skłoniła mnie do racjonalnego dawkowania cukru. Jadłam to, na co miałam ochotę. Czytaj: głównie cukier. Miałam ciągłą nieodpartą potrzebę dawkowania kolejnych dawek cukru. Najchętniej podłączyłabym sobie kroplówkę z upłynnioną czekoladą i byłabym najszczęśliwsza na świecie. Summa summarum waga w dniu porodu pokazała 21 kilogramów na plusie. Z jednej strony czułam się fatalnie z tą myślą, z drugiej przybywające na przestrzeni ciąży kilgoramy nie motywowały mnie, żeby zadbać o siebie zawczasu.




Wiedziałam, że po trzeciej ciąży (na przestrzeni 3,5 roku) będę musiała włożyć dużo energii w zniwelowanie pozostałości po stanie tzw. błogosławionym ;-) Szczerze, najszczerzej na świecie, powiem, że mam nad czym pracować. Trzy ciąże w tak krótkim czasie robią swoje. Ale stawiam czoło problemowi. Tak dużej motywacji chyba nie miałam jeszcze nigdy. Choć nie jest tak, że uważam, że kobieta po porodzie musi się zebrać w sobie i od razu zacząć dbać o sylwetkę. Mam dużo wyrozumiałości i uznania dla kobiet, które dają sobie spokój i zostawiają sprawy naturalnemu biegowi. Przecież to normalne, że wygląd i ciało się zmieniają na okoliczność ciąży.
Jednak, nie wiedzieć czemu, kolejne przybywające kilogramy były dla mnie trudne do zaakceptowania. Nie lubiłam ich.
Od zawsze byłam aktywna, co by nie powiedzieć nadaktywna. Dużo ćwiczyłam, co tylko ułatwiało mi dbanie o sylwetkę. Swego czasu chciałam zostać nawet instruktorem fitness. Ćwiczyłam w zasadzie codziennie. W pewnym momencie może nawet byłam za chuda. Babcie, ciocie i sąsiadki alarmowały, że prawie mnie już nie widać. Sukni ślubnej nie mogłam sprzedać, bo najzwyczajniej w świecie była za mała. Zmniejszałam ją jeszcze z rozmiaru 34.

Po ciąży z Kubą do dawnej wagi wróciłam błyskawicznie, z Maksiem zajęło mi to więcej czasu. A teraz będzie to zapewne bardziej maraton niż sprint ;-) Dlatego muszę mądrze rozdysponować siły i energię. Stawię czoła tym dodatkowym dziesięciu kilogramom, które mi zostały, choćby nie wiem co. Byłam już nawet na pierwszych zajęciach Fit Mama. Z małą Polą ;-) Polcia grzecznie sobie spała, a mama spalała.
Żeby było śmiesznie, dziś rano obudziłam się z przeświadczeniem, że złapałam grypę, bo bolały mnie wszystkie mięśnie. Odzwyczaiłam się od zakwasów ;-) We wszystkich trzech ciążach nie mogłam ćwiczyć. Po pierwszej ciąży chodziłam jeszcze na jogę, ale potem NIC. Wpadłam w wir opieki nad dwójką maluchów. W ciąży z Polą miałam mnóstwo innych spraw na głowie i też nie było sposobności.

Kilka miesięcy temu ta Pani wywołała wśród internautów prawdziwą burzę. Pokazała umięśniony brzuch w ósmym miesiącu ciąży. A kilka dni po porodzie zupełnie płaski brzuch. Jakby nigdy nie nosiła tam dziecka. Chłopiec, wbrew większości opinii urodził się zdrowy. 10 lat temu prawdopodobnie powiesiłabym sobie te zdjęcia na lodówce i katowała nimi przy każdej wizycie w kuchni. Teraz mam już inaczej.




Teraz największą motywacją są dla mnie bardziej "namacalne" mamy. Te, które uczestniczą w zajęciach.  Te, które mieszkają niedaleko i te, które spotykam na spacerze z dziećmi. Piękne i pełne energii, żeby zadbać nie tylko o maluszka, ale i o siebie. Ale zdroworozsądkowo. Patrzę na nie i podziwiam.
Przyznam, że podczas zajęć cudownie mi było patrzeć na maleńkie dzieci, które od początku nasiąkają dobrymi zwyczajami. Korzyści są obopólne. Mama wychodzi do ludzi, dba o siebie, wymienia doświadczenia, odzyskuje formę i sprawność. A dziecko? Nie dość, że ma kontakt z innymi maluchami w podobnym okresie życia, to jeszcze zyskuje nową formę bliskości z mamą. Zajęcia zakładają także mini ćwiczenia korekcyjne dla dzieci. No i maluch używany jest zamiast hantli ;-) Przyjemne z pożytecznym. Choć powiem Wam szczerze, że mój zachwyt nad zajęciami wynika chyba najbardziej z tego, że gdy wyszłam z sali treningowej, czułam się wspaniale. Takiej dawki endorfin nie dostałam już bardzo dawno temu (pomijam porody ;-). Byłam bardzo zmęczona, a mimo wszystko miałam dodatkową energię, żeby zająć się codziennymi, niekiedy przytłaczającymi obowiązkami.



I nie chodzi tu tylko o egoistyczne wyrywanie czasu dla siebie. Jestem zdania, że zadowolona mama to zadowolona rodzina. Każda z nas wie, że obowiązki domowe to nie bułka z masłem. Żaden maraton w pracy, żadne nadgodziny i nocne pisanie tekstów nigdy nie zmęczyły mnie tak bardzo jak jeden dzień z dziećmi w domu. Przyznaję, że bardzo często wieczorem nie jestem w stanie ruszyć ręką ani nogą, zasypiam kątem na kanapie i budzę się nad ranem zła i zmarznięta. Lekko nie jest. Dlatego tak ważne jest, by zorganizować sobie swoją własną przestrzeń, która da przeciwwagę do codziennej orki. Humor wróci jak na zawołanie, a nadprogramowe 10 kilogramów, mam nadzieję, zrzuci się przy okazji ;-)

m.



Misja: Tatuś vs… wyprawka dla maleństw!

$
0
0

     Zakupy dla maluszka - to jedna z największych ciążowych przyjemności. Która  z mam się ze mną nie zgodzi! Maleńkie skarpetki, pieluszki, śpioszki, czapeczki - do kompletu z ciążowymi hormonami wzruszają nas niesamowicie, nic więc dziwnego, że spędzamy długie godziny przed monitorami i w sklepach, wybierając najpiękniejsze ciuszki i akcesoria dla maleństwa, które kopniaczkami tylko podpowiada, a jakże, co mu się podoba… Prawda?

Ale już wersja tatuś na zakupach - jest wersją hard! Obrosła tyloma stereotypami, że wysłanie taty po wyprawkowe zakupy dla malucha przeciętnej mamie wydaje się być co najmniej bardzo ryzykowne. Żeby nie powiedzieć - głupie ;) W końcu wróci z dziewczęcymi rajstopkami zamiast chłopięcych, kupi za duże lub po prostu.. odstające zbyt mocno od naszych oczekiwań ;)

Dzisiaj jednak muszę powiedzieć - oj, jak bardzo się myliłam!!!




Wrześniowy, coroczny wyjazd na targi do Birmingham w Anglii, oprócz bycia ostatnim "służbowym" (czyli mama żegna się ze spełnieniem zawodowym na jakiś rok ;) ), miał być także dla mnie okazją do skompletowania wyprawki dla moich maleństw. Przyznaję - nie policzyłam sobie dobrze, jak to wypadnie w tygodniach ciąży i jakież było moje zdziwienie, gdy od swojego lekarza prowadzącego usłyszałam wyraźne:

- Na tym etapie - zdecydowanie ODRADZAM.

Ależ byłam zła! Szukałam sposobu, by przekonać wszystkich do swojego pomysłu. Przecież tak dobrze się czuję! Nic mi nie dolega, nic mnie nie boli, i tak całymi dniami latam to tu, to tam… no i zostanie samej z trójką niesfornych bąbli też może być conieco pracochłonne :P Nie wiem nawet, czy nie bardziej ;)
Próbowałam umówić się do innego lekarza, by wystawił mi zaświadczenie o zgodzie na wyjazd, ale nic z tego… coś nade mną czuwało, albo po prostu - tak miało być, bo akurat "wszyscy" byli na urlopie. I koniec końców z moich marzeń o wyprawce zrobionej w Anglii wiele nie zostało. Nie poleciałam, sama uwierzywszy w końcu, że może wielki brzuch w samolocie - do tego z taką zawartością, jak poniżej, jest zbyt dużym ryzykiem…


(Moje maluszki - stan faktyczny na 25tc ;) )

Potrzeba matką wynalazku, więc wpadłam na inny genialny pomysł - otóż to właśnie D., czyli dumny tata, zakupi mi te kilka ciuszków, które po prostu musiałam mieć, żeby zachować spokój ;)

Nie zrobiłam tego na łapu capu, pamiętając wpadki z poprzednich ciąży, gdy zamiast bawełnianych śpioszków dostałam za duże polarowe pajace, a zamiast maleńkich bawełnianych czapeczek - pilotek - czapuchy, które wpadały dzieciom do oczu. Dlatego tym razem byłam mądrzejsza i przed wyjazdem zrobiłam kilka zdjęć tego z wyprawki, co sama wcześniej nagromadziłam z Newbie / Kappahl oraz kilka ciuszków ze strony NEXT, jako przykład. Tak żeby mój ukochany mąż miał na czym się oprzeć przy kupowaniu rzeczy z listy, która wyglądała mniej więcej tak:

- dwa cienkie kombinezoniki 0-3 mies
- kilka par śpioszków / pajacyków 0-3 mies
- kilka bluzeczek typu longsleeve (jakoś u nas nie było) 0-3 mies
- kilka par spodenkek z luźną gumką w pasie 0-3 mies.

Taka oto sobie lista, niezbyt obszerna, coby nie przestraszyć Pana Męża. Wyraźne zaznaczenie jaki rozmiar, coby uniknąć potem: "Kochanie! Ale one na pewno nie będą aż takie małe!". I kolorki - błękit, granat, beż, jasny szary, biały.






Przyznaję jednak, że z lekkim niepokojem wypatrywałam od niego wiadomości i połączeń, czy kupić to, czy tamto. Uspokajałam się - przecież nie będzie źle, w Primarku, Gapie i w Next wszystko jest ładne, więc będzie dobrze. A mimo wszystko, jakież było moje zdziwienie, gdy po przyjeździe pochwalił się zakupami… OMG… no nie spodziewałam się - nie tylko kupił wszystko, co chciałam, ale jeszcze więcej i tak pięknie dopasował do tego, co już miałam, że nie mogę uwierzyć!

Najbardziej mnie cieszy, że chociaż nie planowałam kupować niczego w wersji podwójnej, czyli takie same ciuszki dla obu chłopców (o potrzebie zaznaczania indywidualności u bliźniąt opowiem innym razem), to mój  misiek i tak kupił conieco wedle swojego uznania. I muszę przyznać - zapowiada się totalnie uroczo :)










Niecałe zakupy prezentuję na zdjęciach - są jeszcze i bodziaki, koszulki z długim rękawkiem, skarpetki i ogólnie można powiedzieć, że mam właściwie już wszystko <3 A to dopiero 25tc.. ale to nigdy nie jest problem - teraz będziemy kupować rozmiar większy - 3-6 mies :D Dołączą też uszytki z nowej kolekcji BPM… i pandusiowate kombinezony z obecnej kolekcji <3

A to już buciki, które kupiłam zanim dowiedziałam się o płci maluszków, jeszcze wczesnym latem na jarmarku - filcowane od mamofaktura :)




I też moja "fantazja chmurkowa", czyli motyw przewodni w (przyszłym) pokoiku chłopców:


GAPciuszki, zakupione online przez mamę, polecam, od 50eur wysyłka jest free :) Kupiłam dużo fajnych rzeczy dla starszaków z przeceny letniej jeszcze - bluzy, koszulki, szorty… Przecena jeszcze w sklepie :)




Ale wracając do męża… już całkowicie mnie rozbroił tym akcentem - "Wisiało obok, no i tak wziąłem na pamiątkę... ładne? Przyda się?"
AAA!




Kocyk dzianinowy - TK Maxx
Pled w chmurki - TK Maxx
Organizer - ZARA Home
Komplet body + spodenki + czapeczka - H&M
Pozostałe ciuszki - Next / Kappahl - seria Newbie / GAP
Buciki z wełenki - Mamofaktura


Prawda, że D. pięknie się spisał?
Dodajcie do tego, że jeszcze dostałam moje ukochane, najwygodniejsze gatki z Victoria's Secret, która wreszcie podbija i Europę, oraz piękne koszulki z dużym dekoltem - na ciążę i do karmienia - i sweter dla siebie. Niemal zupełnie bez konsultacji. Czy to nie jest najgenialniejszy facet pod słońcem!? Ewidentnie można go puszczać na zakupy ;) Jestem z niego niesamowicie dumna! <3

A może i Wy zaufacie swoim drugim połówkom? W końcu trochę Was znają i przy niewielkiej wskazówce na pewno tak samo pozytywnie Was zaskoczą :) Myślę, że to im też sprawia wielką frajdę… a także pozwala budować więź z maleństwami, które niedługo pojawią się już na świecie.

~P.


Gdzie byłam, gdy mnie nie było...

$
0
0
Pola zaraz kończy dwa miesiące. Aż trudno uwierzyć. Wydaje mi się, że dopiero opuszczałyśmy szpital, a jednak już wyrasta ze swoich pierwszych rzeczy. Urodziła się taka maleńka, delikatna, o wiele drobniejsza od chłopców. Była tak krucha, że przez długi czas bałam się ją przebierać. Doświadczona mama nie powinna mieć z tym pozornie problemu. A jednak miałam wrażenie, że podnosząc taką maleńką rączkę czy nóżkę i próbując włożyć w rękaw czy nogawkę mogę zrobić jej krzywdę.

Zniknęłam na ponad miesiąc z bloga. Chciałam dokładnie celebrować każdą, najmniejszą nawet chwilę, bo wiem, jak szybko odchodzą. Dziecko zaczyna podnosić główkę, przekręcać się z boku na bok, pełzać, raczkować, chodzić. Każdego dnia następuje progres, a obecny etap staje się już nieaktualny. Dlatego tak bardzo chciałam zachować te pierwsze chwile z córką. Na spokojnie, nigdzie się nie spiesząc, nic nie musząc. W zaciszu domowym, a potem na Kaszubach w głuszy.

Namówiłam męża na trochę dłuższy urlop. Miałam przed sobą pełne trzy tygodnie wolności (no dobra, z trójką dzieci to może marna wolność, ale jednak bez codziennego kieratu praca-dom). Po porodzie potrzebowałam naładować akumulatory z dala od świata. Spakowaliśmy się i wyruszyliśmy całym taborem za miasto. I to dokładnie taborem. Przygoda z cyklu Polaki cebulaki zapakowani po dach jadą maluchem na wczasy pod gruszą do daczy nad jeziorem. Wprawdzie w daczy się nie zatrzymaliśmy, bo jednak dbałam, żeby Pola miała warunki sanitarne godne noworodka, ale można śmiało stwierdzić, że zaawansowaną cywilizację zostawiliśmy za sobą. 

Byliśmy sami z dzieciakami, co chwilę odwiedzali nas przyjaciele i rodzina. Czas płynął leniwie, całe dnie siedzieliśmy w piżamach, dzieci biegały w ogrodzie aż do późnych godzin.  To były takie wakacje, które pamięta się jeszcze przez wiele lat. Kiedy chłopcom na tyłek wciągałam cokolwiek, najczęściej brudne i poplamione i to kilka dni wcześniej. Nikt się nie spinał, mieliśmy w nosie zasady. Bo podsumujmy. Dzieci mogły jeść tyle lodów, ile chciały. Chleb z czekoladą na śniadanie też uszedł. A i nawet Mambę przemycili w międzyczasie. Ciastolina Play DOH na werandzie rozchodziła się w ilościach hurtowych. Poobiednie drzemki odbywali na materacu wyniesionym na werandę. Nikt im niczego nie kazał, bo się spieszy, bo trzeba już wyjść, bo korki, bo umówione spotkanie, bo tak i już. Chyba najważniejszy był ten brak odwiecznej spinki. A piękna pogoda spowodowała, że ani razu nie musieliśmy włączać bajek.  Do tego te codzienne spacery, a potem, gdy przenieśliśmy się z Grzybowa do Sasina, wycieczki. 
Nie mogłam sobie wymyślić lepszego sposobu na rekonwalescencję. Wypoczęłam, doszłam do siebie, dotarłyśmy się z Polą. Prawie perfekcyjnie opanowałam instrukcję obsługi malutkiej. Poza tym, co najważniejsze, nie musiałam myśleć o nadmiernych kilogramach nie mieszczących się nawet w kreacjach ciążowych. Wkładałam cokolwiek i miałam gdzieś, co i gdzie mi aktualnie może wyjść przez podciągający się na brzuchu T-shirt. Było idealnie ;-) 

A po powrocie mam prawdziwy luksus. Dzieci cieszyły się tak długo nieograniczonym czasem z tatą, że  już po powrocie w nocy nie krzyczą: Mamooooooo ;-) Rozdziawiają paszczę i słychać tylko: Tatusiuuuu, idź do nas! A ja mogę udawać, że śpię i nie słyszę. Wszak i tak karmię młodą, więc chociaż w ten niecny sposób mogę sobie ulżyć ;-) Mężu, wybacz ;D


Mówiłam, że Polaki cebulaki ;-) A to tylko jeden kurs, były ze trzy!




"Mamusiu, Manio pobrudził sobie organizm"


Z Turcji przyjechała ukochana kuzynka, Leyla ;)



Tatuś i córeczka tatusia. Nie pozwolił nikomu innemu chustować, bronił niczym cerber ;D



 Choć czasem pewnie tego żałował ;D


Jeśli zastanawiacie się, kto w naszym domu jest królem selfiaków, to nie jestem to ja !





Miłość z matki chrzestnej ;-)


Przyjeciele odwiedzali nas cały czas!


Mówiłam już, że było stylowo?





Było też grillowanie nocami, kiedy wszystkie nasze dzieci poszły spać. A było ich sporo, jak się wszyscy zjechali ;-)


I niezastąpione hamaki.



 Pięknie, prawda?




Przystanek na trasie, czyli kolejna przygoda z cyklu: Mamusiu nie mogę iść dalej, bo mnie nóżki bolą.



Przyłapany na gorącym uczynku ;-)





Misja: PODWÓJNA WYPRAWKA! vol.1 - Genialne gadżety (nie) tylko dla bliźniąt

$
0
0

     W gorsze dni, których ostatnio - z racji jesieni bądź po prostu ciążowej chandry - mam naprawdę sporo, prawdziwą ulgę stanowi dla mnie przekopywanie się przez internet w poszukiwaniu coraz to fajniejszych nowinek z kategorii "wyprawka niemowlaka". Butelki, smoczki, pieluszki, kocyki, śpiworki, pościel, wreszcie mebelki i wózek… niekończąca się historia! Przyznaję - mam swoje sprawdzone akcesoria, o których opowiem w kolejnych wpisach z tej serii, ale dzisiaj folguję sobie i oglądam wszystko, co w temacie się mieści. Zdając sobie sprawę, że to na 99% moje ostatnie maluszki (już nigdy nie powiem nigdy ;) ), mam ochotę sprawić sobie całe morze przyjemności i wypróbować wielu nowości, które od czasu Felutka pojawiły się na rynku. A jest tego sporo! Dlatego rusza mój nowy blogowy cykl - PODWÓJNA WYPRAWKA, gdzie postaram się zachwycić Was różniastymi propozycjami dla niemowląt - nie tylko w wersji x2!

Ale dzisiaj… w ramach interesującej wycieczki do "innego świata" dla zdecydowanej większości mam - zapraszam na cykl z akcesoriami, które przydatne będą szczególnie mamom bliźniaków :-)

(fot. ETSY)



     Przyznaję szczerze - mam się za doświadczoną mamę, która przetestowała już wiele akcesoriów i "obsługa" noworodka i niemowlaka, nawet w nocy, nigdy nie spędziłaby mi snu z powiek. Krótko mówiąc - czwarta powtórka z rozrywki. Podejrzewam, że właśnie z powodu tej "łatwości" przewrotny los postanowił dać mi prztyczka w nos i zesłał podwójne błogosławieństwo! I muszę to w końcu wykrzyczeć: TAK! JESTEM CHOLERNIE PRZERAŻONA! Nie mam pojęcia, jak DWA maleństwa naraz karmić / przewijać / kąpać / usypiać / karmić / karmić / karmić ;) Karmienie przeraża mnie najbardziej, nawet to zwykłe w ciągu dnia. Wyobraźnia zsyła mi obrazki dwóch rozdartych NARAZ buziek, mnie z trzęsącymi rękami, która nie wie, za które dziecię zabrać się najpierw - które ostatnio jadło więcej - z której piersi - ile z butli wypiło (nigdy nie karmiłam takich maleństw butlą, ale nie wiem, czy tym razem podołam karmieniu dwójki piersią) - tyle niewiadomych, że kosmos. A już mam całkowitą blokadę psychiczną, jeśli chodzi o karmienie dzieci w nocy. Nosz k… jak??? Jak to się robi!? Do tej pory karmiłam dziecko, kładąc się samej spać, po czym miałam błogie 3-4h snu, kolejne karmienie z maleństwem przyklejonym do mnie w łóżku, na leżąco. I tak do rana co 2-3h. A teraz??? Dwóch do łóżka nie wezmę, a jak wezmę to
a) zgniotę
b) odwrócić mam się plecami do jednego? Czy skakać nad nimi?

Czyli jak… wstawać co pół godziny, raz do jednego, raz do drugiego, karmić na siedząco, odkładać, brać drugiego, czytaj... nie spać wcale?
Przeraża mnie fakt, że jedno obudzi drugiego i odczują głód w nocy w tym samym momencie, pobudzą męża, dzieci, koty, i wszyscy wlezą mi do łóżka. A ja pośrodku będę wyć z rozpaczy i poczucia totalnego nieogarnięcia. Zakładam więc, że uruchomię system karmienia naprzemiennego - jedno dziecko piersią, drugie w tym samym czasie - butelką… Stąd różnorakie nowinki butelkowe w tym zestawieniu - mam nieodpartą potrzebę posiadania jakiegokolwiek "planu B" w momencie totalnej awarii ;)
   
Większość z gadżetów znalazłam w internetowych sklepach specjalnie dla mam wieloraczków, www.justmultiples.comalbo www.stuff4multiples.com - nie wiedziałam nawet, że istnieje tyle "podwójnych" akcesoriów, by zapełnić cały sklep ;)

W kolejności - rzeczy, które zachwyciły mnie najbardziej!

1. WIELOFUNKCYJNA PODUSZKA TWIN Z PILLOW 

Przede wszystkim posłuży karmiącej mamie, zarówno piersią, jak i butelką. Wygodne, jednoczesne karmienie obu maleństw ponoć gwarantowane przez producenta - zamierzam to sprawdzić! Ponadto służy jako kojec dla maluszków i większych dzieci, mogą leżeć zarówno na pleckach i na brzuszku, lub siedzieć. Oczywiście, w teorii mogłabym po prostu mieć dwie zwykłe rogale-poduszki. Ale obstawiam, że dla nich wzajemne towarzystwo będzie najlepszym, co może być, dlaczego więc miałabym ich od siebie separować :) Genialne! Tym bardziej, że już teraz mogłabym jej używać jako poduchy do spania!





Brilliant!


2. UCHWYTY NA BUTELKĘ

Zakładam, że tym razem karmienie piersią nie będzie takie proste, jak do tej pory. Dlatego już w głowie wyobrażam sobie sytuacje, gdy po prostu ktoś - lub coś - będzie mnie musiało czasem zastąpić. Butelka, owszem. Ale kto ją poda? A może - CO? Znalazłam co najmniej dwie genialne propozycje, ułatwiające jednoczesne karmienie obu maleństw, szczególnie w przypadku naprzemiennego karmienia (czytaj - jedno dziecko z piersi, drugie, w tym samym czasie - butelką, a potem - na odwrót). Oczywiście z lekkim przymrużeniem oka, ale nie wiem, czy jak nie będę bliska szaleństwa, nie skorzystam ;)

MASKOTKI Z UCHWYTEM




lub takie 
(fot. Burlington)


 A tu już totalnie dziwna ciekawostka. Wtf…?


(fot. blog TOAZT


UCHWYT NA BUTELKĘ DO FOTELIKA / HUŚTAWKI itp. Też całkiem genialne ;)





3. SYSTEM PODEE - butelki "hands free"

Kolejny genialny wynalazek, pozwalający mamie na odrobinę swobody. Szczególnie, myślę, może być przydatny w podróży, czy na zakupach z brzdącem, albo w trakcie gdy my gotujemy obiad dla reszty rodziny, a dziecko leży w huśtawce czy bujaczku. Genialne!




 4. MONITOR PIELĘGNACJI NIEMOWLAKA ITZBEEN - POCKET NANNY



Ciekawa propozycja dla mam - gadżeciar, dla których idealna organizacja jest najważniejsza. System ITZBEEN pomaga zaplanować sobie opiekę nad jednym dzieciaczkiem, ale najbardziej pomocny bywa przy dwóch - dwa takie monitory nie pozwolą się zgubić i popełnić klasycznej ponoć przy dwójce pomyłki…



W skrócie - dwa monitorki po jednym dla każdego brzdąca, na którym notujemy godzinę karmienia / przewijania / godziny drzemek. Możemy rozplanować także inne aktywności, które same wybierzemy, żeby wykluczyć dylemat - ile to dziecko już siedzi w tej huśtawce..? ;) 
Całkiem niezła propozycja, chociaż ja pewnie zapomniałabym ustawiać tego wszystkiego. Natomiast dla skrupulatnych, pilnujących godzin karmienia mam - genialne w swojej prostocie urządzenie, do tego względnie niedrogie - twin pack kosztuje jedynie 49 dolarów. 




5. BUGGY BENCH - SIEDZISKO DO WÓZKA SKLEPOWEGO

Hasło reklamowe marki: "What do you do, when you have two?" Bardzo na czasie w moim przypadku! Propozycja dla starszych dzieci, czyli montowane w wózku sklepowym drugie siedzisko. Proste? :D  Rozwiązuje mi genialnie problem wychodzenia z dwójką na zakupy do Biedry po wspomniany już obiad dla reszty familii :P
Jeszcze muszę wymyślić, jak takie niesiedzące niemowlaki ogarnąć w trakcie wyjścia do sklepu po najpilniejsze zakupy, ale dzięki temu urządzeniu wierzę, że już ktoś na to wpadł ;)








5. ZABAWNE CIUSZKI I AKCESORIA DLA BLIŹNIĄT

Ile żarcików na temat bliźniąt można wyrazić na koszulkach i bodziakach! Oj, nie sądziłam, że tyle tego jest ;) Może nie wszystkie są wszystkie jednakowo śmieszne, ale jakoś nie mogę się oderwać od ich przeglądania ;)
















(wszystkie ciuszki i plakaty znalezione na ETSY)

Prawda, że fajne? :D Te ostatnie koszulki podbiły moje serce! 
Znalazłam też coś dla siebie… idealnie adekwatne do stanu, który teraz odczuwam ;))) 




 A na koniec - kupię sobie koronę ;)



~ P.




Matka matce wilkiem

$
0
0
Kolejka do kasy w jednym z gdańskich sklepów odzieżowych. Stoimy z Polą, czekając na swoją kolej. Zamyśliłam się straszliwie, to jeden z tych nielicznych momentów, gdy Pola spała i mogłam choć trochę zebrać myśli. Kątem oka widziałam stojące z tyłu matkę z córką. Córką właściwie zupełnie wyrośniętą w porównaniu do Poli, kilkuletnią, jednak jeszcze nie potrafiącą ocenić, że matka użyje jej zaraz do swych niecnych planów. Widzę, że się zbliżają, niemalże przyklejają mi się do pleców. I słyszę:
- O zobacz jaka dzidzia! Jaka maleńka, no naprawdę, kruszynka, że ledwo widać spod kocyka. No mówię Ci, chodź, spójrz zobacz. Takiej małej jeszcze nie widziałaś!
Tryka tę swoją zdezorientowaną córkę palcem i popycha w naszą stronę.
-Niech no Pani powie, ile malutka ma? Bo naprawdę drobniutka, taka tyciulka, że aż niewiarygodne.
-Cztery tygodnie - mówię.
-Cztery tygodnie, ojojojojojoj. No naprawdę. I już ją Pani zabiera ze sobą do sklepu? No muszę Pani powiedzieć, że ogromna odwaga. Aż podziwiam.

Uśmiecham się kurtuazyjnie, przeczuwając, co zaraz nastąpi. Jedna z tych stereotypowych sytuacji, które wiele razy przechodziłam z chłopcami. Nagle ton miłej Pani się wyzłośliwił. W oczach pojawił się ten charakterystyczny błysk. Niczym wąż, który oplata swoją ofiarę, by zaraz zadusić, wysyczała:

-Ja ze swoją córką w życiu bym tak wcześnie nie wyszła. Bałam się chorób. Wie Pani, w takich skupiskach to może wszystko złapać. No i ta klimatyzacja. Nie no, odwagę takich matek naprawdę podziwiam.
Na twarzy pojawił się wyraz absolutnego triumfu.

_YYYY???@)#)%@I!O!@O





Zupełnie oniemiałam. Byłam przekonana, że się zupełnie uodporniłam na podobne uwagi.  Że potrafię odpalić wiązankę, dzięki której ujdzie ze mnie stres wszystkich zarwanych ostatnio nocy. Ale nie. Zrobiło mi się źle, bardzo źle. Poczułam się oceniona i to niesprawiedliwie. Bo kobiecie nawet przez myśl nie przeszło, że w sklepie mogłam być zaledwie kilka minut i to po absolutnie niezbędną rzecz.  Zresztą nawet gdybym chciała wpaść na całodniowe zakupy, czy w poszukiwaniu totalnych pierdoł, nie jej sprawa.

Jak bumerang powróciła do mnie myśl, która uwiera mnie, odkąd zaszłam w pierwszą ciążę. A mianowicie, że my matki jesteśmy dla siebie największymi wrogami. Zamiast się wspierać i wzajemnie motywować, jedna drugą zbija z pantałyku. Ocenia na każdym możliwym kroku. Bo ja z moim dzieckiem to robię tak i tak, czytaj lepiej. Bo ona to myśli więcej o sobie niż o dziecku. Taka wygodna jest. A tamta to w ogóle miała czelność pomyśleć najpierw o sobie, dopiero potem o dziecku. A jeszcze innej dziecko to takie niegrzeczne, tyle rabanu wokół siebie robi. A tamtej to niejadek, żyje samym powietrzem. A jeszcze inna na placu zabaw tyłka nie ruszy, tylko siedzi ze wzrokiem w telefonie. Jedna swoje dziecko przegrzewa, druga puszcza bez czapeczki. A tamta z lenistwa karmi mlekiem modyfikowanym…


Mam wrażenie, że kobieta, jak tylko zachodzi w ciążę staje się tzw. dobrem publicznym. Od początku słyszy tyle dobrych rad, dawanych w trosce o maleństwo, że głowa puchnie na samą myśl. Przyznajcie, ile razy słyszałyście: "Wyśpij się lepiej teraz, bo potem już nie będziesz miała okazji", "Jedz za dwóch. Przecież nosisz pod sercem dzieciątko", "Przetrzymasz, dobro dziecka najlepsze". A potem: "Za naszych czasów dziecko piło mleko od krowy od roku i jakoś nie narzekało", "itd, itd. Pouczają wszyscy dookoła. Poczynając od przypadkowych kobiet, spotkanych w sklepie, kończąc na koleżankach, sąsiadkach, babciach, ciociach i innych. Wokół przyszłej mamy zacieśnia się krąg "dobrych dusz", które wszystko wiedzą najlepiej. A spróbuj przyszła matko, nie posłuchać. Co gorsza, spróbuj nie posłuchać, gdy już dziecko pojawi się na świecie! I zrobić po swojemu. Zostaniesz sprawiedliwie oceniona i osądzona na forum innych matek.

Z czego wynika to nasze wieczne się mądrzenie? I dlaczego wszystkie porady mają zazwyczaj wydźwięk negatywny? Czy jedna mama chce podbudować swoje ego kosztem drugiej? Chce się przez chwilę poczuć lepiej? A może to nasza cecha narodowa? Wieloletnie tradycje życia "na kupie" zrobiły swoje. Dzieci chowało się wspólnie, w komunach. W tzw. jednym gospodarstwie domowym żyło kilka rodzin, więc i dyżurujących matek było kilka. A może faktycznie chodzi o troskę o dzieci?



Chyba jeszcze długo nie odpowiem sobie na to pytanie. Staram się nie ulegać presji i robić po swojemu. Nie daję się już zbić z tropu. Wiem sama, co najlepsze dla moich dzieci. A gdy mam wątpliwości, pytam.  A jakie Wy macie doświadczenia? Często byłyście podstawione pod ścianą? Wasze kompetencje jako matki zostały może kiedyś zakwestionowane? Co wtedy robicie? Kłócicie się? Ulegacie? Podzielcie się opinią i dobrym słowem ;)
m.




Bo jak nie my, to kto? O BPM prawd parę!

$
0
0


   Zdradzę Wam dzisiaj tajemnicę.
   BPM nie spoczęło na laurach. Nie zawieszamy działalności i nie zwalniamy tempa. Rozwijamy się. Wbrew okolicznościom, a raczej - z nimi :D

Kiedyś pisałam, że gdy pierwszy raz zamówiłyśmy całą belę, nie mogłyśmy spać z wrażenia - i z radości, i z obawy, że się nie sprzeda… tak dzisiaj, gdy mamy pełny magazyn naszych bel autorskich dzianin - jesteśmy dumne. Pijane ze szczęścia! I pełne wiary we własne możliwości!

A wróżono nam - z fusów… - że to się nie uda.
Już nigdy.





    Gdy Marta zaszła w ciążę, nie kryłam zaskoczenia, ale i wielkiej radości - nie ma nic piękniejszego, niż zdrowe maleństwo, a dzieci uważam za największy możliwy dar i wielkie szczęście. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że mógłby to być dla kogoś jakikolwiek problem. Dlatego byłam w ciężkim szoku, gdy jedna z "życzliwych" koleżanek zapytała mnie wprost, a nawet stwierdziła "niezbity", jej zdaniem, fakt: "Musisz być mocno wkurzona, co? Ledwo BPM ruszyło z kopyta, a tu Marta się wyoutowała z firmy? Wszystko będzie na twojej głowie…"

Owsze, wkurzyłam się wtedy niemożebnie, ale z innych zgoła przyczyn. Po pierwsze - koleżanka nie miała prawa się tym w ogóle interesować, bo nic jej do tego, po drugie - znam Martę na tyle, by wiedzieć, że mi to zupełnie nie groziło. I po trzecie i najważniejsze - dzieci moich przyjaciół są moimi dziećmi i wara (!) mi od bezdusznego oceniania i wygadywania za ich plecami! A już sądzenie mnie po sobie - bo ona by się pewnie w takiej sytuacji wkurzyła - to było dla mnie za wiele. Wygarnęłam jej wtedy ostro, co o tym wszystkim sądzę, i co sądzę o jej własnych priorytetach.
Nie rozmawiamy do dziś ;)

Poczułam wtedy, jak strasznie mali potrafią być ludzie i jak zaślepia ich nie to, co powinno - sukces, pieniądze, wygoda, zamiast rodziny, miłości, przyjaźni i wsparcia. Dlatego, być może, komentarze, które mnie czekały po tym, jak sama niespodziewanie stanęłam przed bliźniaczym wyzwaniem, nie zdziwiły mnie już tak bardzo. A och, były jeszcze gorsze! Począwszy od zupełnie idiotycznych, ale mocno wkurzających:

- Wpadliście z tą dwójką, co? (nie, zaplanowałam bliźnięta, nie wiesz, jak to się robi? ;) )

- Masakra, szalenie ci współczuję! Jak ty to ogarniesz? Ja bym się chyba zastrzeliła!

- No teraz to już chyba nie będziecie prowadzić BPM? No jak czemu nie?Przecież nie dacie rady!Ty w podwójnej ciąży będziesz musiałależeć, a Marta z noworodkiem na pewnotego nie ogarnie.

Albo:

- Zabawna z ciebie optymistka, Pat. Szczerze trzymam kciuki, ale nie wierzę, że uda wam się w dalszym ciągu robić BPM.

Klasykiem była rzecz właściwie dla wszystkich oczywista:

- Zawieszacie działalność?

A najzabawniejsze…

- A może chcecie sprzedać markę?
- Tak, chcemy. Za dwa miliony dolców! :D

Na szczęście tylko bardzo słabi znajomi, albo wręcz obcy ludzie byli w stanie wyrzucić z siebie takie głupie teksty. Wśród rodziny i przyjaciół spotkaliśmy radością i ogromnym wsparciem. Nawet w momencie, gdy na samym początku, porażeni obawą, sami nie umieliśmy skakać ze szczęścia, to przyjaciele i rodzina brali nas za ręce i uczyli nas skakać. Cieszyć się. Bo chociaż będzie trudniej - mówili -  to tyle więcej miłości i czystej radości nas czeka! I dzięki im wszystkim uwierzyliśmy w to, aż dzisiaj nie możemy z tej radości wytrzymać...

Dlatego to wszystko, co się dzieje teraz, jest naszym manifestem. Moim i Marty. Prztyczkiem w nos i dowodem na to, że gdy się chce - to można, a jeśli coś miałoby nas powstrzymać - to na pewno nie ciąże i kolejne dzieci. Bo oto…

NADCHODZI NOWA KOLEKCJA! 



 


I jesteśmy z niej dumne jak nigdy dotąd! Bo z noworodkiem na ręku i z dwójką bąbelków w brzuchu, w przededniu wielkich zmian rodzinnych, mieszkaniowych i wszystkich innych - robimy jutro sesję zdjęciową nowych wzorów, nowych kolorów, nowych modeli. Dałyśmy radę. A czemu? Bo BPM to po prostu firma rodzinna!
Narodziła się z prawdziwej przyjaźni, a wypłynęła na szersze wody z miłości do dzieci. Nie tylko naszych własnych, ale naszych - przede wszystkim. Od początku miałyśmy jeden cel - realizować się zawodowo, ale w taki sposób, by nie tracić z oczu tego, co najważniejsze - naszych maluchów. Naszych rodzin. By nie pracować od - do i by z pracy czerpać radość, by do domu przynosić z niej tylko pozytywne emocje. I wierzę, że sukces BPM polega trochę na tym, że Wy to czujecie. Prawda?..

Dla dzieci to wszystko robimy i z myślą o Nich. A to, że z piątki nagle zrobiła się ósemka - w jednym roku! - nie zmienia tutaj NIC. A może właśnie zmienia - mamy jeszcze większą motywację i radość do tworzenia! Przed nami nowe plany i nowe możliwości, chcemy rozwinąć BPM jeszcze bardziej, bo nie postrzegamy naszych maleństw jako przeszkody - tylko motywacje do działania. I choćby było trudniej - to my już to wiemy…

UDA SIĘ! 


      Mamy tylko nadzieję, że będziecie z nami jeszcze długo… tak jak byliście i jesteście do tej pory. BPM rośnie w siłę nie tylko przez nasze dzieci i naszą energię - ale dzięki Wam, że nas czytacie, zachęcacie do działania, a czasem dacie kopa w d…
Wszystkim powtarzam, że BPM ma najlepszych czytelników na świecie. Czujemy się z Wami tak zżyte, jakbyśmy Was znały całe życie. Kojarzę Wasze imiona i nazwiska, pseudonimy, kocham wymieniać z Wami maile i wiadomości w privach. Może dlatego jest tak fajnie i tak bardzo nam się chce działać w BPM, że tworzymy tutaj jakąś społeczność. Możemy się pokłócić troszkę (jak o sprawę doktora Chazana albo o uchodźców ;) ), a potem, gdy dzieje się coś złego, możemy na Was liczyć. To tylko pokazuje, że jesteśmy ludźmi z krwi i kości. I mamy swoje zdania. Żywi ludzie. Nie boty i puste lajki.

Dziękujemy Wam za wszystko. I obiecujemy - już niebawem nasze nowości, o które wciąż dopytujecie, pojawią się w sklepie. Mamy już nową kolekcję ready, steady, go… jutro robimy sesję zdjęciową, wisienkę na torcie.



DZIEJE SIĘ. Bosko się dzieje.. bo kto powiedział, że dwie boginie z ośmiorgiem dzieci nie dadzą rady? :D


~P.




Co z tym karmieniem?

$
0
0
Karmisz piersią czy butelką? Matko jedyna, ile razy słyszałam to pytanie. Ile razy widziałam to zapalczywe oczekiwanie na prawidłową odpowiedź. Prawidłową, bo mam wrażenie, że każda inna niż "Karmię piersią" budzi oburzenie. A jeszcze jak taka matka karmi butelką z własnej woli, dopiero dostaje cięgi. Presja laktacyjna w naszym społeczeństwie jest ogromna. Chyba nawet same nie zdajemy sobie na co dzień sprawy, jak wielka. Sposób karmienia jest jednym z głównych obszarów zainteresowania niemal każdego.
Pytanie o to, jak karmię padało chyba nawet częściej niż pytanie o imię dziecka. Ostatnio nawet pani woźna w przedszkolu zainteresowała się, jak karmię. Miała bardzo przejętą minę i gdy usłyszała, że piersią, uwierzcie, że kamień spadł jej z serca.
-A już się bałam, że nie… To bardzo dobrze, jestem spokojna - podsumowała.






Zupełnie nie rozumiem, skąd bierze się całe to nasze patrolowanie laktacyjne. Przecież to, jak matka karmi własne dziecko to jej własna prywatna, a co najważniejsze intymna sprawa. Nie musi się z tego tłumaczyć nikomu. Nawet zazwyczaj jeśli wybiera karmienie mlekiem modyfikowanym z tzw. wygody (wątpliwej moim zdaniem), ma ku temu swoje powody. Żadna z nas świadomie nigdy nie zrobiłaby krzywdy swojemu dziecku (nie mówię o patologiach). Skąd więc ten brak zaufania, chęć kontroli? Wszelkie komitety upowszechniające karmienie piersią zbierają obfite żniwa w swej działalności szpiegowskiej.

Sama trzecie dziecko karmię piersią. Przyznaję, że jestem z tego dumna. Ale jeśli mam być szczera, nie od początku byłam przekonana do tego modelu. Przed pierwszym porodem jawiło mi się to jako kiepska perspektywa. Właściwie to nawet nie potrafię powiedzieć dlaczego. Ale karmienie piersią samo w sobie nigdy specjalnie mnie nie pociągało. Dopiero podczas szkoły rodzenia zaczęłam zmieniać zdanie. Zalety naturalnego pokarmu były niepodważalne i zamierzałam z nich skorzystać. Choć kiedy potrzebowałam, korzystałam z dobrodziejstwa butelki i mleka modyfikowanego. Żadne z moich dzieci nie miało zaburzonej laktacji, nie odrzuciło piersi i się nie rozleniwiło.

Przyznaję, że pierwsze karmienie piersią nie było bajkowe. Wyobrażałam to sobie zupełnie inaczej. Na chwilę przed porodem do sali przyszła konsultantka laktacyjna i chciała pokazać, co i jak. Wyglądało to tak, że w gumowych rękawiczkach z całej siły naciskała mi pierś i mało delikatnie próbowała przystawić do niej noworodka, trzymając sztywno główkę. Z tej chwili pamiętam głównie ból i płacz dziecka. Niezbyt wzruszający moment. Byłam zła, bo mimo że zamierzałam karmić piersią, w zasadzie nie zostawiono mi wyboru. Nikt nie zapytał, co wybrałam, czy mam ochotę przystawić maluszka. Założono, że to mój obowiązek i koniec kropka. Karm kobieto, bo to Twój obowiązek i powinność. Amen.

Z drugiej strony tak często mamy do czynienia ze spychaniem matek karmiących na margines. Powszechne oburzenie, że kobieta przez przypadek śmiała pokazać publicznie kawałek piersi. No bo jak to tak bez wstydu. Nie wolno! Nawet jeżeli karmienie odbywa się pod pieluszką, to i tak wiadomo, że jest tam goła pierś, a publicznie to nie przystoi. Dlatego siedź najlepiej kobieto zamknięta w czterech ścianach i karm tego swojego pędraczka, a światu pokaż się dopiero, gdy wykarmisz. Tylko żebyś karmiła w ogólnie przyjętych ramach czasowych. Nie za długo, nie za krótko. W sam raz ma być. Żeby nikt Ci nie powiedział, że zbyt wygodna jesteś i Ci się dłużej nie chciało. A jeszcze gorzej, jak za bardzo przywiążesz do siebie dziecko i nie przetniesz na czas pępowiny, bo karmisz już o tydzień dłużej niż powinnaś. Biada Ci, matko! Nie wspomnę już o braku diety eliminacyjnej. Zgroza! Jak możesz jeść wszystko?

Z perspektywy mamy karmiącej piersią mogę powiedzieć, że to jedno z najpiękniejszych doświadczeń macierzyństwa. Budowanie więzi z maluszkiem, trwanie z nim w symbiozie. Taki powrót do natury, do pierwotnych instynktów. Nic nie zastąpi tych wieczorów, gdy po kąpieli zasiadałam do karmienia (i dalej zasiadam z Polą).  Nie mogłam się nasycić wszechogarniającym spokojem, lekkim pomrukiwaniem maluszka, miarowym przełykaniem mleka, zapachem naoliwkowanej skóry. Nie da się tego porównać z niczym innym. Dla mnie to darmowa terapia relaksacyjna po często zwariowanym dniu ;) Cieszę się tymi momentami, bo wiem, że wielu mamom nie zostały dane. Doceniam, że natura postanowiła obdarzyć mnie dobrym pokarmem. Jak mówi pediatra moich dzieci, prawdziwym eliksirem, bo każde z trójki było małym pulpecikiem na początku. Takie kochane bobaski z mnóstwem fałdek jak u ludzika Michelin.

Nie chowam się z karmieniem. Karmię na żądanie, wszędzie. Jeśli tylko Pola stwierdzi, że jest głodna, szukam wygodnego miejsca i ją po prostu przystawiam. Na ławce w parku, w galerii handlowej, w restauracji. Wszędzie. Uważam, że to tak naturalne, że nie powinno budzić niczyjego oburzenia. A nawet jeśli, mam to w nosie. Mam specjalną pieluszkę do karmienia, przykrywam całą siebie i Polę. A to co się odbywa pod pieluszką to nasza prywatna sprawa.
Choć jeśli miałabym oceniać, to sama nigdy nie spotkałam się z negatywną reakcją. Zazwyczaj ludzie się uśmiechają. Szczególnie kobiety. A starsze panie czasami się nawet dosiadają i wspominają, jak same, za młodu, karmiły swoje dzieci. Takie naturalne porozumienie i ponadczasowa więź kobiecości ;-)

Drogie mamy, nie dajcie się zwariować i karmcie dzieci wedle własnego uznania. Jeśli karmienie piersią nie jest dla Was, trudno. Nie pozwólcie, żeby policja laktacyjna wpłynęła na obniżenie poczucia własnej wartości jako mam. Tym bardziej, gdy z różnych powodów nie mogłyście karmić piersią. A mamy, które karmią naturalnie niech się cieszą tym, co zostało im dane. Instynktem i możliwością dania dziecku bezcennego kapitału na przyszłość, jakim jest pokarm.
Wszystkim nam, matkom, chodzi przecież o to samo: żeby nasze dzieci były kiedyś szczęśliwe. Niezależnie od tego, jak karmimy.






fot. Indygo.tree

Nowa BOSKA kolekcja JESIEŃ / ZIMA 2015/16 już w sklepie!

$
0
0


    Jest. Nadeszła! Nowa boska kolekcja na jesienno-zimowy sezon 2015/16! Wzory kochane przez Was i zupełne nowości, plus nowe, energetyczne wzory i kolory naszych autorskich dzianin… ZAPRASZAMY DO BOSKIEGO ŚWIATA! 





Niewiele dzisiaj potrzeba słów… oglądajcie przepiękne zdjęcia z naszej nadmorskiej sesji, uchwycone przez najlepszą Beatkę z Indygo.Tree. Gościny tym razem boskim modelom udzieliła Plaża Miejska w Gdyni ;) oraz najlepsze w gdyńskiej marinie Dobre Jachty!
Partnerem sesji zostało też MIVO Kids!

Bardzo dziękujemy za zaangażowanie wszystkim partnerom, ale przede wszystkim naszym boskim modelom: Kubusiowi, Felkowi i Maksiowi, oraz Nadii, Polci i Melanii! Dzieciaki spisały się fantastycznie, a my, mamy - chyba po raz pierwszy nie starałyśmy się kontrolować sytuacji… Pełen luz. Dlatego, naszym zdaniem, ta sesja jest po prostu BOSKA! Zobaczcie sami:






















   

























































   


   






Buty Felka: SUPRA / Mivo Kids
Buty Kuby: GEOX / Mivo Kids
Ciuszki: BPM


     Na koniec kilka słów o nowej kolekcji! Przede wszystkim zależało nam, by jak dotąd łączyć funkcjonalną stronę ubranek z estetyką. Miało być wygodnie, praktycznie i uroczo! Dlatego postawiłyśmy na najlepszą jakość dzianin, z których ubranka zostały uszyte. Przede wszystkim wyprodukowałyśmy dwa nowe, energetyczne kolory naszej autorskiej dzianiny Broken Mirrors - Grey i Rose! To elastyczna, miękka bawełna, nieco grubsza niż w letniej wersji. Klasycznie też możemy Was zapewnić - pełna swoboda ruchów i nie tylko, bo na tym wzorze nie dostrzeżecie ŻADNEJ plamy. Gwarantowane!




Zamówiłyśmy dla siebie również mięsisty, gruby dres z tzw. "nopkami", czyli z efektem nakrapiania, marmuru, piasku… Nopki, oprócz genialnego wyglądu, spełniają także mega praktyczną funkcję: dzięki "supełkom" nigdy nie będzie widać zmechacenia na dzianinie, nawet po zabawie na najbardziej szorstkiej przedszkolnej wykładzinie! 
Czy to nie genialny wynalazek dla każdej praktycznej mamy?



Postawiłyśmy na dwie wersje kolorystyczne - obie współgrające z tym, co kochamy i co zawsze chcemy podkreślać: nadmorski klimat naszych ubranek. Dlatego głównymi kolorami jest uniwersalny beż i szary. Sami zobaczcie, jak pięknie komponują się z nadmorską scenerią… kolor jesiennego morza i piasku plaży. Same byłyśmy w szoku, jak pięknie zagrały razem… 



Jeśli chodzi o modele, postawiłyśmy na klasycznego, ukochanego przez Was Króliczka. Nowością w tym sezonie są Misie! Kłóciłyśmy się z Martą, która co ubierze na sesji, tak nam się podobają :D 
Minimalistyczny akcent, czyli małe uszka, nadają bardzo wesoły, uroczy charakter całemu ubranku, a są może nieco mniej odważne niż Króliczki - to propozycja dla bardziej zachowawczych naszych klientów! Zarówno Misie, jak i Króliki są dostępne w dwóch wersjach kolorystycznych :)



Zmiany czekały także nasze dotychczasowe sukienki Syrenki i tuniki z gwiazdką i serduszkiem - ze względu na chłodniejszą temperaturę wydłużyłyśmy rękawki. Tuniki z serduszkiem i gwiazdką mają eleganckie rękawki 3/4, zarówno w wersji dla mamy jak i dla córki. Sukienki Syrenki zaś mają długie, elastyczne, dopasowane rękawy. Wszystko po to, by było Wam jeszcze wygodniej i łatwiej łączyć w outfity :D


I najważniejsze! Wszystko, co produkujemy w tej chwili dla dzieci można od teraz zamawiać w wersji dla mam. Bluzy, tuniki, sukienki, legginsy i spodnie! Jeszcze będziemy uzupełniać tę sekcję sklepu w kolejne produkty, ale już możemy zapowiedzieć, że wszystkie dziecięce ubranka będzie można zamówić w wersji z "mamowym" odpowiednikiem, czyli 2w1 :D Wiem, że się cieszycie z tego rozwiązania, bo pytań o to nie było końca ;)

Pogłębiłyśmy kaptur w bluzach dla mam, a także nieco wydłużyłyśmy same bluzy, żeby było wygodniej i cieplej na zimę! Mam nadzieję, że spodobają się Wam mamowe bluzy w nowej wersji :D



     I wiecie co… cieszymy się z tej kolekcji ogromnie. Jak pisałam ostatnio, wróżono nam, że powinnyśmy odpuścić, bo nie ogarniemy, nie uda się.. a udało się. I jest. I mam wrażenie, że naprawdę jest piękna - chociaż prawdopodobnie mogę się mylić ;) Tyle pracy włożyłyśmy w ostateczny efekt, że może mamy już złe mniemanie. Ale jesteśmy bardzo dumne. I z ubrań - i z samych siebie. Marta z noworodkiem na ręku, a ja z dwójką (!) bąbelków w brzuchu - DAŁYŚMY RADĘ! Niesamowicie uskrzydlające jest to uczucie! <3 

I psssst… to nie koniec! Planujemy zaskoczyć Was w tym sezonie jeszcze dwa razy…. stay tuned! 



DZIĘKUJEMY WAM ZA WSPARCIE! 
P & M

Ratujcie! Tego nie przewidziałam!

$
0
0
W trzeciej ciąży zewsząd słyszałam, że trzecie dziecko to nie kwestia, bo przecież wychowa się przy okazji dwóch poprzednich. Jak zwą, tak zwą, multi mamy wiedzą, że każde kolejne potomstwo to niekoniecznie tak "przy okazji". A już na pewno nie bezproblemowo. Bo nakarmić, przewinąć, zabawić trzeba tak czy inaczej. Jeśli mam być szczera, to widzę większą różnicę między pojawieniem się na świecie trzeciego niż drugiego dziecka. Naprawdę brakuje jeszcze jednej ręki. Bo dwójkę karmię, a gdy trzecie chce jeść, już nie mam czym wymachiwać. A cała trójka jest jeszcze w wieku wymagającym obsługi. Wprawdzie w różnym zaawansowaniu, ale tak czy inaczej zaangażowana jestem cały czas. Przyznaję jednak, że doświadczenie pomaga mi zmagać się z problemami dnia codziennego. Nie biegnę już na ostry dyżur przy pierwszym katarze, nie płaczę z bezradności razem z rozdartym noworodkiem i nie drżę na myśl o alergiach i tym podobnych atrakcjach. Z drugiej strony jest wiele rzeczy, które mnie zaskoczyły ponownie, zupełnie na nowo. Mimo że tak niedawno przez nie przechodziłam dwukrotnie.



1. PIERWSZY KONTAKT Z NOWORODKIEM
Mamy wiedzą, o czym mówię. Poród to dla większości z nas zazwyczaj strach mieszający się z ekscytacją, do tego wielki ból i zmaganie z nami samymi. Żeby dać radę, żeby się nie poddać. Dlatego tak wielką ulgę czujemy, gdy maluch pojawia się na świecie. Ale na pewno znacie to uczucie: maluch się rodzi, wielka radość, telefony od rodziny znajomych, wielkie gratulacje. I nagle moment, gdy kurz opada i zostajemy na sali same z noworodkiem. Jeszcze obolałe, otumanione po ciężkim wysiłku fizycznym. I nagle pustka. Co począć z tak maleńkim dzieckiem. Czy nakarmić,  przewinąć, a może zostawić, żeby spało? Przyznaję, że mimo iż po raz trzeci musiałam zmierzyć się z przewinięciem i przebraniem świeżo urodzonej kruszynki, miałam z tym problem i po prostu się bałam. Polcia była niezwykle mała, delikatna. Bałam się, że za mocno pociągnę rączkę próbując włożyć rękaw pajacyka, albo że za bardzo wygnę nóżkę, naciągając nogawkę. Nie mówię już o przewijaniu! Pieluszka dosłownie wypadała mi z rąk, poza tym rozmiar 0 wydawał mi się olbrzymi i nie bardzo potrafiłam założyć ją tak, żebym miała poczucie, że malutkiej jest wygodnie. Podchodziłam nieufnie do swoich umiejętności. Wprawdzie tym razem przeszło mi szybciej niż za pierwszym razem, ale tak czy inaczej byłam zdziwiona swoją niepewnością. 

2. DLACZEGO PŁACZESZ?
Standardowa sytuacja. Zaplanujesz sobie sporo rzeczy, ale dziecko ma swój własny plan co do Twojego rozkładu dnia. I nie ma zmiłuj. Będzie płakało tak długo, dopóki nie postanowisz sama czegoś z tym fantem zrobić. Byłam zdania, że jestem specjalistką od rodzajów płaczu dziecka. Kolki, siusiu, głód - to wszystko wydawało mi się, że mam w jednym paluszku. Pola szybko wyprowadziła mnie z błędu ;-) Zaraz kończy trzy miesiące i dopiero teraz mam odwagę stwierdzić, że zaczynam rozszyfrowywać, co autor ma na myśli. Już wielokrotnie przechodziłam od stanu przedzawałowego do stanu "Odeślę z powrotem do szpitala i zażądam zwrotu poniesionych kosztów". Ale cóż, trzeba było jakoś unieść ten bagaż i zmierzyć się z nowym małym, bardzo wymagającym człowieczkiem. Choćby dzisiaj sąsiedzi mogli mnie zobaczyć pędzącą przez osiedle i wymachującą wózkiem tak, że dla postronnego mogło to wyglądać drastycznie. Grunt, że pomogło ;-) Zasnęła. Uff

3.SZCZEPIENIA
Ile ja się naczytałam na temat szczepień. Ile razy zmieniałam zdanie. Sympatyzowałam raz z obozem pro-szczepionkowym a raz z anty-szczepionkowym. Ile razy modliłam się, żebym nie znalazła się w grupie mam, której dzieci spotkały silne reakcje poszczepienne, z autyzmem włącznie. Przesłuchałam chyba kilkanaście lekarek. Z czego każda miała inne zdanie. W tym także "Nie szczepić w ogóle, bo dziecko wykarmione piersią ma układ immunologiczny, który w razie czego sam je wybroni". Głowa puchnie mi ciągle na samą myśl. Bo dalej nie jestem pewna swoich wyborów. Wybrałam szczepionkę skojarzoną 6w1, pneumokoki i rotawirusy. Za każdym razem słono za nie płaciłam, co tylko wzmagało rozgoryczenie tą wieczną niepewnością. A co z meningokokami i ospą? Brać wszystkie dostępne czy poprzestać na tych trzech? Wolałabym chyba, żeby ktoś za mnie zdecydował. Bo nigdy nie będę pewna, czy substancja podawana mojemu dziecku to tylko przez dobrze lobbujący koncern farmaceutyczny czy może prawdziwa ochrona i jest dla niego niezbędna. A w moim przypadku niepewność jest nasilona o tyle, że cała trójka koszmarnie znosi szczepienia. I dalej nie wiem, czy dobrze robię, fundując im nieprzyjemne doświadczenia. Bo o ile szczepienia obowiązkowe są moim zdaniem niepodważalne, tak te fakultatywne to dla mnie sól w oku. Wolałabym jednak zdecydować i obstawać przy swoim, jednak za każdym razem przypadkiem wpadnę na argument, który mnie zbije z tropu. Wprawdzie nie uważam już, że lekarz, z którym rozmawiam może być częścią ogólnoświatowego spisku, sponsorowanego przez któryś z wielkich koncernów, ale przyznaję, że moja upierdliwość w tym temacie jest przeogromna.

4.KARMIENIE
To jeden z tych tematów niemowlęcych, w którym się specjalizowałam. Nigdy nie miałam problemu z karmieniem. Pokarm pojawiał się wraz z zakończeniem porodu, żadne nawały, zastoje czy zapalenia mnie nie prześladowały. Ogólny luz. Tym razem rzeczywistość mocno mnie zaskoczyła. Przez to, że miałam wywoływany poród, a Pola pojechała na pediatrię tuż po urodzeniu, gdzie ją poczęstowali mlekiem modyfikowanym, karmienie naturalne nie było dla mnie już tak naturalne. Po pierwsze miałam problemy z laktacją, która wcale się nie spieszyła. A Pola, zaznawszy rozkoszy picia wielkim strumieniem z butelki, wcale nie chciała ssać piersi. Częste przystawianie wcale nie pomagało, histeria goniła histerię, jeden wielki obłęd. Dopiero położna środowiskowa wybawiła mnie z opresji. Krzyknęła, że tego jeszcze nie było, żeby noworodek rządził w domu, wzięła małą i tak sugestywnie nakazała jej pić, że młoda po prostu nie miała okazji się sprzeciwić. Niesamowite, jak skuteczna jest pewność siebie, nawet w przypadku kilkudniowego dziecka ;) Byłam przerażona niezbyt delikatnym potraktowaniem mojego dziecka, ale jak widać proszenie i delikatne przystawianie przyniosło marny efekt.

5. JAZDA AUTEM
Do tej pory uważałam następująco: Matko, gdy masz wrzaskuna, a Twoje nerwy są już tak nadszarpnięte i nie widzisz wyjścia z sytuacji, pakuj malucha w fotelik i jedź. Nieważne, o której, nieważne, gdzie. Ważne, by jechać, najlepiej zaliczając wszystkie możliwe studzienki, dziury i inne nierówności. Koniecznie omijaj skrzyżowania z sygnalizacją świetlną. Przy chłopcach działało idealnie. Jak wielkie było moje zdziwienie, gdy okazało się, że Pola nienawidzi jeździć. Pierwsza podróż, a ona uruchamia syrenę. Druga, trzecia to samo. ZONK na całej linii! Do dziś mam problem z przemieszczaniem się z miejsca na miejsce. Staram się jeździć w momencie, kiedy wiem, że będzie spała. Maksymalnie 40 minut, inaczej zaczyna się awaria. Doszło już nawet do tego, że kiedy w piątkę wychodzimy razem rano z domu i rozwozimy się nawzajem, płacz Poli w aucie zaczyna być stałym punktem programu. Na pocieszenie nieśmiało stwierdzam, że w ostatnich dniach sytuacja idzie ku dobremu ;-) Podróże stały się tak jakby mniejszą katorgą.

Choć pewne sytuacje zaskoczyły mnie na nowo, stwierdzam, że mimo naprawdę wielu trudnych momentów, to dobrze, że życie z maleńkim dzieckiem jest ciągle ekscytujące. Nawet jeżeli to już trzeci niemowlak w twoim domu i czuję się samorodną ekspertką. Przynajmniej nie zmurszeję w tych swoich czterech ścianach ;D
U Was było podobnie? Tak samo, a jednak inaczej?







WYPRAWKA dla mamy i maleństwa wg Pat - KOMPLETNA LISTA!

$
0
0


     Ostatnie tygodnie to dla mnie niesamowicie szalony czas. Projekt "DOM DLA SIEDMIORGA" doczekał się szczęśliwego finału. Mamy to!!! Opowiem Wam o szczegółach w kolejnych wpisach, natomiast na pewno się domyślacie, że wymagało to od nas totalnego zaangażowania. Nie myślałam wówczas niemalże o niczym innym, niż finalizacja tej operacji ;)

Błogosławiłam fakt, że nasza nowa kolekcja została idealnie obgadana zawczasu, wszystkie szczegóły na tyle omówione, że nic nas nie zaskoczyło w momencie jej "wypuszczenia" na świat. Nie wiem, czy dałabym radę cokolwiek innego ogarnąć.
Niemniej - niespodziewanie minął wrzesień, a razem z nim kolejne tygodnie mojej ciąży. I nie wiem, jak to możliwe, że dopiero wczoraj spojrzałam w mój kalendarz ciąży i zmartwiałam, gdy pokazał mi jasno i dobitnie: 30ty tydzień! A z wieści od bliźniakowych mam, a przede wszystkim mojego lekarza wiem, że w skończonym 36tc ciąże bliźniacze uważa się za donoszone, a poza tym, że 80% ciąż kończy się do tego terminu! 
WOW! Zostało mi zatem 6-7 tygodni, bo nawet nie zakładam, że miałabym szybciej urodzić - tej opcji nie biorę w ogóle pod uwagę. 
A ja, tymczasem, ZUPEŁNIE nie jestem gotowa



   Nie mam dosłownie NICZEGO oprócz ciuszków na start i kilku akcesoriów, którym z racji ich nieprzeciętnej urody nie mogłam się oprzeć przy okazjonalnych zakupach. A przecież muszę się dobrze przygotować - nie będzie bowiem tym razem możliwości wybrania się na zakupy z dwójką tuż po porodzie, by uzupełnić stany magazynowe ;) Poza tym, jestem totalnym control freakiem! Jak tylko czuję, że o czymś zapomniałam, czegoś nie dopilnowałam, męczę się okrutnie. Po prostu muszę sama ogarnąć, nie oddeleguję żadnego z tych zadań, bo nie da mi to i tak spokoju. Mój biedny mąż, chociaż pięknie spisał się przy wyprawce, wielokrotnie musiał odczuć moje wyrzuty przy zwykłych, codziennych zakupach. Brzmi to okropnie, ale po prostu wyrywa mi się zupełnie bezwiednie...
- Czemu ta szynka? Nie było tej, co zawsze kupuję? A po co to brałeś, mamy przecież jeszcze, a w ogóle to ma niedobry skład. Czemu margaryna, a nie masło? A pomidory takie jasne, przecież ciemne się zawsze wybiera. 
I makaron ten droższy kupujemy przecież, pięciojajeczny, a nie ten najtańszy, bo to jajka nie widziało i klei się, no...

Itp, itd.. wiem, życie ze mną jest straszne, ale w sumie myślę, że nie aż tak bardzo.. bo takie sytuacje powodują, że sama jeżdżę na niemal wszystkie zakupy ;))) A mój mąż tylko wnosi, a potem zajada ze smakiem. I każdy jest zadowolony ;)

To było totalnie od rzeczy! 

Chciałam bowiem powiedzieć, że muszę uruchomić regularny cykl na blogu, który - mam nadzieję - sprowokuje mnie do jakiej - takiej mobilizacji, by szybko i sprawnie ogarnąć wszystkie "potrzebności". Dlatego już dzisiaj gratka dla każdej mamy - ode mnie, mamy co najmniej potrójnie już doświadczonej :D 


PEŁNA LISTA WYPRAWKOWA! 


Na razie lista, bez konkretnych informacji, bo po pierwsze myślę, że jest tak wiele propozycji na rynku, że każdy może wybierać wg własnego uznania, a po drugie - gdybym miała komentować każdy punkt, nie chciałoby się wam tego elaboratu czytać. Natomiast w kolejnych częściach wyprawkowej serii postów blogowych będę pokrótce opisywała i pokazywała swoje wybory :)
Mam nadzieję, że ta lista się Wam przyda… Specjalnie piszę listę dla pojedynczego dzidziusia - dla bliźniąt jest bardzo podobna, natomiast dokupię nie x2, tylko trochę więcej (ubranek, pieluszek, kocyków itp).


ENJOY! 



LISTA DLA MALUSZKA

1. Łóżeczko + materac + osłonka nieprzemakalna na materac
2. Pościel 2 komplety (+ wypełnienie) i prześcieradła 2szt + ochraniacz 
3. Przewijak lub komoda z przewijakiem
4. Pieluszki - na start najmniejsze 1 opakowanie, potem dokupujemy wg wagi / potrzeb dziecka
5. Chusteczki mokre do pielęgnacji, sprawdzić skład - takie bez alkoholu (o dziwo, są takie z alkoholem)
6. Smoczek x2
7. Butelka w razie awarii i małe opakowanie mleka w proszku w razie problemu z karmieniem
8. Termometr - najlepiej na podczerwień, z krótkim czasem pomiaru, douszna końcówka i taka do czoła
9. Krem / Maść na odparzenia
10. Octenisept do czyszczenia kikuta pępowinowego + gaziki jałowe
11. Patyczki do uszu bezpieczne dla maluszka
12. Sprzęt do odciągania wydzieliny z noska
13. Pieluszki tetrowe, bambusowe, bawełniane do codziennego użytku ok 15szt + 2 flanelowe
14. Płyn do mycia ciałka i główki, balsam do ciałka, krem do twarzy na zimę (ochronny) 
15. Śpiworek do spania na ramiączkach
16. Kocyk lub rożek, który zmieni się w kocyk w razie potrzeby i odwrotnie + otulacz dla chętnych (typu swaddle) + 2 cienkie kocyki
17. "Wałeczki" do  układania dzidziusia w odpowiedniej pozycji do snu
18. Poduszka - klin pod materac
19. Wanienka i wkład do wanny zapobiegający ślizganiu się, są różne rodzaje
20. Ręczniki z kapturkiem - 2szt, ewentualnie myjka lub mała gąbeczka
21. Kosz Mojżesza / Kołyska / Kokon do odkładania do snu - opcjonalnie
22. Wózek + kocyk / śpiworek do wózka + Fotelik samochodowy

Na potem:

1. Mata edukacyjna 
2. Leżaczek bujaczek z wibracjami i / lub huśtawka
3. Lampka do kontaktu 
4. Karuzelka z projektorem
5. Zawieszka do wózka /  fotelika, najlepiej z wibracjami
6. Biało - czarne elementy pobudzające wzrok dziecka

Ubranka na początek - ilość sztuk, oczywiście, mniej / więcej:

1. Niedrapki - niekoniecznie
2. Czapeczki - 2 cienkie pilotki, 1 średniej grubości, jedna gruba (zimowe dzieci). W domu nie zakładam czapek.
3. Body z krótkim rękawem - 5szt
4. Body z długim rękawem - 5szt
5. Pajacyki bawełniane 6szt minimum, najlepiej z takimi zakładkami na łapki, zamiast niedrapków
6. Pajacyki welurowe / polarowe itp - 3/4 szt
7. Spodenki z szerokim ściągaczem (bez gumki), bluzy z kapturkiem wg uznania. Wg mnie sensownie chociaż 2 komplety, na wyjście - jak siedzimy w domu to nie ma potrzeby8. Bluzeczki typu longsleeve ok 4/szt
9. Dla zimowych dzieci ewentualnie rajstopki, ale to dla większych, ok 1mies w górę
10. Skarpetki cienkie bez ściągaczy i grubsze wyższe ok 5 par 
11. Kombinezon cienki 
12. Kombinezon gruby (dzieci zimowe) na dwór

Rozmiar - ja nie lubię, gdy dziecko moje ma za duże ciuszki na sobie, dlatego zawsze zaczynałam od rozmiaru 50/56, czyli połowę w rozmiarze 50 i połowę 56 (punkt odniesienia - rozmiarówka H&M). Starcza na pierwsze 3 tygodnie, oczywiście, bo maluszki szybko rosną. Natomiast jakbym założyła im 62, to przez miesiąc nosiliby dużo za duże. A dzieci moje rodziły się z wagą, kolejno: Filip 3670, Maks 3960, Felek 3490. Także niemałe oseski. 

Teraz, dla moich maleństw, kupuję rozmiar 50 w większości (early baby), ale część kompletuję już w rozmiarze 56 i 0-3 mies. Na start jednak można zaopatrzyć się w ten mniejszy chociaż do szpitala - maleństwa rodzą się "przykurczone", nóżki trzymają na żabkę, więc wypadają z nogawek pajacyka natychmiast ;)


LISTA DLA MAMY

Tu oczywiście zależy, czy mama planuje karmić piersią czy nie, jeśli nie z kilku pozycji można, oczywiście, zrezygnować:

1. W ciąży i po ciąży przydaje się na max poducha - rogal typu Cebuszka, przydatna przy obolałym kręgosłupie.
2. Majtki poporodowe z siateczki - nie te flizelinowe, bo odparzają!
3. Podkłady poporodowe / duże i miękkie podpaski
4. Płyn odkażający do higieny intymnej po porodzie, Tantum Rosa i inne w razie stanu zapalnego, okłady żelowe - to w razie awarii :)
5. Kółko poporodowe - szczególnie dla mam po ciężkim porodzie. Niedrogie, lepiej mieć zawczasu niż potem żałować, bo nie można d.. posadzić ;) Ponoć dmuchane kółko do pływania daje radę ;) Nie sprawdzałam.
6. Poduszka do karmienia - tu można wykorzystać ten sam rogal, który służył nam do spania w ciąży ;)
7. Staniki do karmienia min 3 szt
8. Koszule / piżamy do karmienia - min 3szt
9. Maść z lanoliną na obolałe sutki
10. Osłonki na sutki, jeśli ból będzie nie do zniesienia
11. Wkładki laktacyjne
12. Laktator elektryczny
13. Po ciąży kupujemy sobie w ramach prezentu ;) super-skoncentrowane. popoorodowe serum na rozstępy i stosujemy zapamiętale, bo im szybsza reakcja tym lepiej! Niektóre sera dają efekt nawet po kilku dniach
14. Torba do wózka z kieszonką termoaktywną, z podręcznym przewijakiem

Mam nadzieję, że o niczym nie zapomniałam :) A jeśli o czymś zapomniałam, pośpieszcie z informacją w komentarzu, to uzupełnię listę!

A teraz, kochani moi, pokażę Wam kilka cudeniek, które - jak wspomniałam wcześniej - okazjonalnie nabyłam, zakochawszy się z miejsca. Surfując w necie, trafiłam na sklep KINDERLAND, którego ofertę serdecznie polecam. Znajdziecie tam naprawdę wielki wybór pięknych rzeczy dla mamy i maleństwa. Ja kupiłam pod wpływem impulsu, ale tylko rzeczy, co do których jestem już od dawna, co najmniej od czasów Felutka - maluszka, przekonana. 

Na pierwszy ogień - butelki hiszpańskiej marki SUAVINEX. Zakochałam się w nich, gdy Feluś był maleńki i od tamtej pory, gdy myślę o butelce - mam na myśli te właśnie. 
Oczywiście, że kupuję oczami ;) Design tej firmy sprawił, że zwróciłam wówczas na nie uwagę, natomiast szybko okazało się, że to nie tylko piękne butelki. Są wolne od BPA, mają do wyboru - lateksowe i silikonowe, anatomiczne i fizjologiczne smoczki, system antykolkowy - przy Felku spisały się znakomicie, a był wybrednym, małym człowieczkiem i przerobiliśmy wiele marek. Egzamin ostatecznie zdały tylko Suavinex i Avent. W S. jest także pełna gama smoczków - różne rozmiary i przeznaczenie (także trójprzepływowy) sprawiają, że posłużą wiele miesięcy. Poza tym - nie są horrendalnie drogie, wręcz niewiele droższe od przeciętnych butelek.
Oczywiście, przy maleństwach nastawiam się na karmienie naturalne, natomiast zdaję sobie sprawę, że pewnie "skończy" się na naprzemiennym - jeden będzie jadł z piersi, drugi z butelki, a potem - zmiana. Zresztą - zobaczymy, ale wolę być przygotowana na konieczność używania butelki już od pierwszych dni, dlatego zakupiłam trzy ;) 









Tu najpiękniejszy element niemowlęcej wyprawki jak dotąd ;) Zakochałam się w tym niekapku Suavinex i chociaż wiem, że z "niekapkowej" funkcji maluszki nie będą długo korzystać, to dzięki zamiennym smoczkom z niekapka w prosty sposób można uzyskać zwykłą - niezwykłą butelkę, bo dodatkowo - z uchwytem! 


Myk :) 


I smoczki. Absolutny musthave dla mnie i mam ze sobą zawsze - już w szpitalu. Moje dzieci - każdy jeden - rodziły się z ogromną potrzebą ssania, ssałyby pierś przez cały czas, a pozbawieni piersi ssali swoje paluszki do tego stopnia, że mieli bąbelki. Dlatego i tym razem - bez odpowiedniego smoczka ani rusz. Zdecydowałam się na anatomiczne, silikonowe smoczki, takie same, jakich używałam przy Felku. Mają tę zaletę, że są mniejsze i na maleńkiej buzi nie będą wyglądać monstrualnie, jak większość smoczków. Poza tym - przez to, że są odpowiednio wycięte, zapobiegają podrażnieniom wokół ust, często powstające od śliny.




Udało mi się zakupić kilka sztuk pieluszek. Takie flanelkowe z Motherhood:


Oraz mniejsze, bambusowe, firmy Texpol.







I wreszcie - rewelacyjne poduszki stabilizacyjne od Poofi. Kliknijcie w link, a przekonacie się, jak wiele mają zastosowań :) Mi podobne rogaliki dotąd bardzo się przydawały.

  





(Wszystkie te akcesoria znajdziecie w sklepie Kinderland).



     I to, oprócz ciuszków i kilku kocyków, które pokazywałam w ostatnim wyprawkowym wpisie, jest już wszystkim, co do tej pory zgromadziłam. Jak na podwójne szczęście, które ma do nas niebawem przybyć, to bardzo mało… maleńko… Prawie nic. Ale mam nadzieję, że dzięki tej liście i Waszemu dopingowi ogarnę się szybciutko! Bo naprawdę czuję na plecach gorący oddech Przeznaczenia ;) Które nieubłaganie mnie goni.. i powoli, powoli czuję, że dam radę się z nim zmierzyć. Jeszcze tylko wanienka, wózek, fotelik, pieluszki…

~ P.

Jestem szalona?!

$
0
0
Wiecie, mam swoją małą upierdliwość, którą uprzykrzam życie wszystkim dookoła. Im jestem starsza, tym ta upierdliwość bardziej determinuje moje życie, a co za tym idzie - i innym. Wyznanie to czynię z uśmiechem na ustach. O co chodzi? Mam świra na punkcie zdrowej żywności. I nie do końca mówię o produktach z półki EKO. Tylko o takich, których jakość będzie mnie, matkę trojki dzieci, satysfakcjonowała. Im bardziej wgryzam się w temat, tym bardziej jestem zdania, że dziś coraz trudniej o dobre produkty. Nie jest tak, jak często słyszymy z wszelakich poradników, a mianowicie, że przygotowanie zdrowego posiłku to kwestia zaledwie prostego przestawienia się. Doboru innych składników niż zazwyczaj. Nie jest tak, bo na wyciągnięcie ręki mamy dostępne produkty modyfikowane genetycznie, z kiepskim składem, z konserwantami, sztucznymi barwnikami. Dania instant, soki i napoje słodzone. Gdy idziemy do supermarketu na zakupy, zalewa nas fala jedzenia "podrasowanego". I jeśli chcemy szybko, bezrefleksyjnie zapełnić lodówkę, sięgamy niestety po właśnie tego typu produkty. A jeśli jest się zajęta mamą kilkorga dzieci, na zakupy zostaje naprawdę mini chwilka. I wcale się nie dziwię, że z półki ściągamy to, co ma najbardziej znaną markę/etykietę, co kojarzy nam się z dobrą jakością.
Etap studiowania etykiet mam już za sobą. Obudzona w środku nocy potrafiłabym powiedzieć, który chleb najlepiej wybrać, jakie jajka są najzdrowsze i mleko którego producenta pasteryzowane jest w najbardziej optymalnej temperaturze. Przyznaję, że w pewnym momencie dostałam nawet małej obsesji na tym punkcie. A gdy byłam na zakupach z mężem i on ogarniał inną alejkę, przeglądałam wszystkie produkty i szłam wymieniać na "te bardziej odpowiednie". No cóż, taka mała upierdliwość.   A jednak sumienie spokojniejsze, że jemy może trochę zdrowiej, niż moglibyśmy.
Ostatnio nawet odkryłam stronę producenta nabiału, który dowozi do domu mleko od krowy, jaja z wolnego wybiegu czy wędlinę bez konserwantów. Bardziej dociekliwi zapewne powiedzą, że i tak nie wiem, czym karmione są kury z wolnego wybiegu, ale i tak wolę tę wersję niż supermarketową klatkową.
Kostek rosołowych u mnie w domu nie uświadczysz. Sosów ze słoika, zupek z proszku też nie. Tak bardzo ograniczyłam już spożywanie dań gotowych, że glutaminian monosodowy wyczuję na kilometr. Cukier glukozo-fruktozowy, olej palmowy, tłuszcze sztucznie utwardzane? Omijam szerokim łukiem.
Spokojnie, nie zwariowałam doszczętnie. Nie jest tak, że fanatycznie tkwię przy swoim. I tak, kupię dzieciom płatki śniadaniowe marki, którą widzieli w reklamie, mimo że wiem, że producent ładuje w 1/3 produktu cukier. Ale przynajmniej jestem świadoma i staram się ograniczać to, co niezdrowe.



Ostatnio na przykład na śniadanie serwuję owsiankę z dużą ilością owoców świeżych i suszonych, do tego amarantus ekspandowany i nasiona chia. PYCHA!! Dzieciom też smakuje, więc wcale nie mam poczucia, że wydziwiam. Wiem, że jak tylko przestanę karmić, moja przypadłość się nasili, teraz sięgam jeszcze po to, co dobrze znam i wiem, że nie będzie alergizowało Poli.

Tymczasem przy okazji sprawiania Poli wyprawki, gdy szukałam nowinek w temacie butelek i pochodnych, natrafiłam na firmę, która mnie zachwyciła. Pomysłem, ideą, designem. Mowa o Life Factory. Po pierwsze dlatego, że butelki i pojemniki do przechowywania żywności są szklane. Wzbudziło to początkowo moje wątpliwości, bo jak to szklane dawać dzieciom. Ale silikonowa otulina z powodzeniem niweluje wszelkie strachy, że się rozbije. Poza tym, na ulotce doczytałam, że szkło jest dodatkowo utwardzane, więc spokojniejsza moja głowa ;) Szkło, powiedzą niektórzy, pieśń przeszłości, jednak w moim mniemaniu jest super higieniczne. Nie rysuje się i nie ściera jak plastik. Tym samym butelki są bardziej trwałe. Spodobało mi się też, że butelka rośnie z dzieckiem i można ją przerobić zwyczajnie na kubek niekapek.
Co więcej, wersja dla starszaka uratowała mnie z opresji i rozwiązała problem, który mnie gniótł od dłuższego czasu. Mój starszak, obserwując młodsze rodzeństwo, za nic w świecie nie chciał zrezygnować z wieczornego picia mleka z butelki. Proponowałam mu różne różniaste niekapki, kubeczki, szklaneczki. Nic. Z butelki i koniec. Byłam już zupełnie zrezygnowana i w zasadzie dałam za wygraną. Ale gdy zobaczyłam asortyment Life Factory, postanowiłam skorzystać z ostatniej deski ratunku. Szklany kubek ze słomką, przypominający wyglądem butelkę! Zrobiłam wielki wstęp, jakie to fajne, dorosłe i przyjemne, że to taka nowa butelka. Podszedł diabeł nieufnie do nowego nabytku, obwąchał z każdej strony, wypytał o szczegóły i… WYPIŁ! Chodzi z nim teraz wszędzie, bo ma taką, jak to mówi Kuba, poręczną rączkę. Trafiony zatopiony, ufff ;-) Teraz czekam aż Pola będzie piła z butelki, bo na razie karmię ją sama. I nie mogę się też doczekać przyrządzania zupek, żeby móc je pakować w te cudowne pojemniki.
Zachwycona produktem, skontaktowałam się z polskim dystrybutorem Life Factory. I zdobyłam dla boginioczytaczek zniżkę 15 procent! Ważną tydzień od dnia ukazania się wpisu. Wystarczy jako kod promocyjny wpisać BPM15. Wszystkie produkty znajdziecie TU .








Stan (podwójnie) BŁOGOSŁAWIONY, czyli… GERIATRIA PARTY!

$
0
0

     Dziś w repertuarze moja własna, prywatna ściana płaczu, bo jak się nie wygadam, prawdopodobnie uschnę jak śliwka, albo odwrotnie, napęcznieję od żalu nad samą sobą jak balon. I pęknę (choć pękać zamierzam za jakieś sześć tygodni ze zgoła innego powodu ;) ).

Zapraszam na przegląd dziesięciu ciążowych upierdliwości do granic!




     Podwójna ciąża dokonała w moim organiźmie cudu. Piękne to wszystko, naprawdę. Dwa dzidziusie, maleńkie skarbeluńki, podwójna radość, kolorowe balony, tęcza i cukierkove love (kocham to "ve" :P). Skarpeciuszki na brzuszku, słit focie brzucha co tydzień i niekończący się korowód pięknych ciuszków, akcesoriów niemowlęcych, przeuroczych "masthewów" i ckliwych programów o porodach. I wszystko wzrusza, od żebrzącego cygana po reklamę rajstop. Oh yeah.
Cudowny rzyg tęczą i łzy wzruszenia na koniec.
Ale nagle zdałam sobie sprawę, że ten cud ma swoje drugie, wkurzające - lekko mówiąc - oblicze. Nagle, w czwartej ciąży mam przyjemność doświadczać cudownych "uroków", o których dotąd nie miałam pojęcia - a miałam siebie za całkiem zaznajomioną z tematem mamuśkę!
I powiem wam… It's official: MAM DOŚĆ! Czuję się jak geriatryk przy obchodzie:

- Panie doktorze, tu strzyka, tu boli, tu ała... pan da tabletkę na to.
- A to na co tabletka? O, to mi się przyda, to też mam.
- A masaż może zapisze?
- A buta mi zawiąże?

No istny cyrk! Ja, istota niezależna, silna i wytrzymała, a przede wszystkim optymistka bez granic, ostatnimi czasy nie robię nic innego jak tylko marudzę i narzekam. A czemu? Oto przegląd moich cudownych dolegliwości!


Po pierwsze: SKURCZE PRZEPOWIADAJĄCE

Co bardziej szczęśliwa przyszła mama pozna je mniej więcej od 30tc - i tak do końca, kilka razy dziennie. Przerazi się, poleci po nos-pę, inne rozkurczowe cholerstwa, a w szczęśliwej sytuacji (bezdzietnej ;) ) nawet położy się do łóżka na parę tygodni, choćby w celu odpoczynku.
Otóż nie wszyscy mają tyle szczęścia. Będąc matką trójki dzieci, do tego posiadaczką niebywale skłonnej do kurczenia się macicy, jak ja, przepowiadające skurcze poczujesz od 15tc. I do końca ciąży, coraz częściej, wręcz - nieustannie będziesz je odczuwać. Od 18tc przestaniesz się martwić, ok 23 przyzwyczaisz się i nospę będziesz nosić ze sobą w każdej torebce, bo łatwiej przeżyć z nospą intensywne, wciąż zabiegane dni. W końcu przestaniesz na nie zwracać uwagę i będziesz udawać, że nic się nie dzieje, bo przystawanie co kilka kroków wygląda co najmniej dziwnie. A, sorry, chcesz przecież zachować jakieś pozory normalności, nawet wbrew nienormalnemu wyglądowi ;)
Także zaciskasz zęby i starasz się nie myśleć o tym, że właśnie niesiesz dwunastokilową, twardą dynię zamiast brzucha!

Po drugie: BEZSENNOŚĆ

Zmora! ZMORA! Wieczorem, zmęczona jak koń po westernie, uśpiwszy dzieci padasz na kanapę i nie masz siły wstać. Siłą woli zmuszasz się i przetransportowujesz na łóżko. I zonk, nagle koniec senności. Ale co tam - dobra książka przed spaniem, nagroda za cały, zabiegany dzień, nie jest zła. Po kilkunastu kartkach odpadasz. I budzisz się… po godzinie, na siku. Przy odrobinie szczęścia udaje ci się ponownie zasnąć już po niespełna pół godzinie. Do czasu, gdy nagle ze snu wyrwie cię niesamowicie pilna, ostra myśl, o rzeczy tak dalece ważnej, jak na przykład, pierwszy z brzegu: MAKS DO SZKOŁY MA JUTRO PRZYNIEŚĆ PORA NA SAŁATKĘ! A Ty, żałosna istoto, nie kupiłaś pora. I zonk, nie ma spania. Do rana kombinujesz, jak tu uporać się z tym Armageddonem. W końcu dziecko bez pora w szkole to nie jest sytuacja, której możesz w pięć minut zaradzić, kupując go w sklepie koło szkoły, no jak, to byłoby zbyt proste. I zupełnie niewarte przewracania się z boku na bok. A Ty już przecież cenisz tę cenną, codzienną rozrywkę…
Powodów niespania o magicznej trzeciej nad ranem jest mnóstwo. Jaki kolor ściany nad dziecięcym łóżeczkiem, jakie produkty zamówić w szwalni na najbliższy event, drobiazgowo opracowywany plan zagospodarowania kotłowni, itp, itd.
Od biedy przeszukujesz w myślach kosz na brudy, poszukując bluzy, którą dziecko zgubiło jakieś trzy tygodnie wcześniej, bo cię olśniło, że może tam właśnie się znajdzie.
W końcu, zabiegana, w ciągu dnia nie masz na czasu, by o tych pierdołach myśleć… lepiej poświęcić dwie, trzy godziny snu. Ale co to za problem. W końcu udaje Ci się zasnąć. To nic, że zwykle jakieś 15 minut przed budzikiem, albo…

Po trzecie: Nocne SKURCZE ŁYDEK / UDA / RĘKI 

AAAAAAAAAA! Nic nie boli tak jak taki skurcz - wiem to od niedawna! Do tej pory z reguły udawało mi się reagować w porę, powstrzymywałam skurcze i nawet, jak mnie któryś złapał - to mijał szybciutko. A tu zonk. 4 minuty paraliżu, bólu wszechogarniającego, skowytu i paniki, bo co to się dzieje, noga wykręca się sama jak głowa Emily Rose na egzorcyzmach. OMG. A po wszystkim - ulga i zakwas, który nie mija mimo masaży, rozchodzenia, czasu. Mija trzeci dzień, noga sztywna nadal i nadal boli jak - wypisz wymaluj - SKURCZYsyn ;) Czuję się jak paralityk! Wejście po schodach? Zapomnij! Bujasz się jak kaczka, stąpając powoli, ale bynajmniej nie jak dama, tylko jak żałosna Wańka - Wstańka, wzbudzając litość przechodniów.
A ty nienawidzisz litości. Jesteś przecież cyborgiem - to nic, że w ciąży! Więc ugryziesz, jak ktoś zaproponuje wniesienie ci zakupów do domu!


Po czwarte: SNY

Żadne horrory, żadne masakry, żadne wojenne dramaty nie przygotują cię na to, co spotka cię w nocy, gdy będziesz w ciąży. Prawdopodobnie przeżyjesz wtedy wszystko, od doświadczenia latania na miotle i rakietą na Marsa, przez eksplorację kosmosu, krwawą śmierć wszystkich członków rodziny, inwazję zombie, aż do zalania mieszkania przez wkurzającego sąsiada, gdy sufit spadnie ci na głowę. Ale najgorsze są sny, w których rodzisz. I teraz dwa scenariusze: dziecko jest zdrowe, kwili ci cudowne arie do ucha, rozgrzewa cię swoim ciepłem, ze szczęścia odpływasz, budzisz się, a tu zonk - dalej masz brzuch i jeszcze z dwa miesiące musisz sobie na to szczęście poczekać - w bólach!
Albo jeszcze gorszy - scenariusz drugi, w którym z maluchem jest coś nie tak, albo z tobą. Albo w ogóle nie rodzisz malucha, tylko skarlałego, potwornego koto - psa, na przykład.
Do wyboru, do koloru, co noc nowa historia, jak autostopem przez galaktykę. Wyobraźnia nie śpi!


Po piąte: NEWRALGIE

Nawet sobie nie zdawałaś sprawy, że masz takie mięśnie w ciele. A tu proszę, same postanowiły o sobie przypomnieć. Ucisk macicy na żebro i ból promieniujący aż do kręgosłupa? Ależ proszę. Albo na kość ogonową czy jakiś nerw, powodujący chwilowe "wyłączenie" czucia w nodze, przez co albo kurczowo się czegoś w ostatniej chwili złapiesz, Bogu ducha winnego przechodnia na przykład, albo kolczastej róży, albo rymniesz jak długa. Wybór należy do ciebie!


Po szóste: BRAK DECYZJI

Oprócz typowch tajemnic bolesnych jest też szereg innych: u mnie najgorszy jest absolutny brak decyzyjności. Wybór koloru skarpetek rano sprawia trudności, ale najgorzej, gdy przyjdzie do wybierania wózka / łóżeczka / fotelika. No weź. Jak tu wybrać coś, co ma ci się podobać przez następne półtora roku - dwa lata? Tak, żeby jedno pasowało do drugiego i żebyś za chwilę nie zmieniła zdania? Jeszcze w ciąży, a panuje przesąd, że podejmuje się wtedy złe decyzje…
A teraz postaw się w mojej sytuacji: muszę na szybko doprowadzić do porządku dom, w którym zamieszkamy już za dwa-trzy tygodnie :D Wybieranie kolorów, napotrzebniejszych mebli i dodatków.. AAAA!!! Męczarnie przeżywam zatem straszliwe… do tego spierając się o każdą lampę i kolor z mężem - żyć, nie umierać ;) Prawdopodobnie przez ten miesiąc doszczętnie oszaleję ;)



Po siódme: KISIEL ZAMIAST MÓZGU

Mityczne doznanie. Ale tkwi w tym cień prawdy… przyznajmy to, mamy.
Jeśli nigdy dotąd nie znalazłaś pilota w lodówce i nie wyprałaś przypadkiem ważnej faktury w kieszeni spodni, prawdopodobnie nigdy nie byłaś w ciąży. Ja ostatnio biję rekordy ciążowego roztargnienia - zapominam, że już z kimś rozmawiałam i dzwonię w tej samej sprawie drugi raz, albo w panice pędzę załatwić jakąś sprawę, którą załatwiłam  - dzień wcześniej… beat me…
Zdarzyło mi się zwracać do męża innym imieniem :D i notorycznie mylę dzieci, na przykład denerwuję się, że Filip nie reaguje, gdy drę się - Maaaaks! Maaaaaks! ;)
Zastanawiam się, jakie jeszcze niespodzianki spłata mi ciąża, bo może być groźnie. Wczoraj włączyłam w nowym domu saunę - by sprawdzić, czy aby działa... po czym zorientowałam się, że jej nie wyłączyłam… DZISIAJ RANO. Na szczęście ma ustawiony timer i wyłączyła się sama po ustawionym czasie ;))) Ale co by było, gdyby była zepsuta??? Dlatego od tej pory nie biorę się za takie rzeczy!

Po ósme: ZMĘCZENIE

Nigdy - podkreślam, NIGDY, w żadnej poprzedniej ciąży, nie byłam tak zmęczona. Mam dni, że nie jestem w stanie wstać z kanapy, bo robi mi się automatycznie słabo, mroczki przed oczami, duszno i w ogóle strach wyjść z domu! W takie dni kąpiel, zwykłe wstawienie prania czy zmywarki jawi mi się jak przebiegnięcie maratonu - i faktycznie tak też się czuję. Koszmar. Dobrze, że mam wokół kogoś, kto może mi pomóc np odebrać dzieci, gdy wiem, że nie dam rady wyjść z domu. Ale nie poprawia mi to samopoczucia, zdecydowanie - NIE! Czuję się już jak niepełnosprawna, zdana na innych istota i jako, że na codzień jestem kulą energii - bardzo źle się z tą niemocą czuję. Ale cóż. W myśli mam wtedy, że żywię niniejszym dwie małe istotki w środku, które coraz bardziej dają o sobie znać i mają coraz większe potrzeby… a na niczym mi tak nie zależy w tej chwili, jak na tym, by donosić do bezpiecznego terminu i by dzieciaczki urodziły się zdrowe. Dlatego coraz częściej zaszywam się na całe dnie bezczynności w domu i chłonę programy o ciążach z zaskoczenia i inne boskie produkcje, które - jak to mówi mój D - robią mi wodę z mózgu ;)
Na szczęśćie także CZYTAM - OMG, to genialne, bo pewnie po urodzeniu dzieci książki będą zapomnianym luksusem :D

Po dziewiąte: TOTALNA NIEZBORNOŚĆ

Zawiązanie butów, zwykłe czynności wymagające schylenia się, a nawet przewracanie się w nocy z boku na bok - dramat. Poobijane łokcie, dłonie, kolana, golenie i piękne siniaki w dziwnych miejscach? Codzienność! Obijam się o otwarte szafki, wchodzę w futryny, jakbym nie panowała nad swoimi wymiarami i nie ogarniała przestrzeni. Najgorsze jest, że czasem zapominam, że mam tak duży brzuch… Pochylam się nad parującym garnkiem, albo oblewam się herbatą, bo dziwnie trzymam kubek. Nigdy w życiu nie byłam tak poplamiona jak ostatnio :D No masakra! Albo wydaje mi się, że przecisnę się w tłumie bez przeszkód, a trącam wszystkich na swojej drodze... Ostatnio w IKEI próbowałam przecisnąć się między dwiema kanapami. Na jednej z nich siedział pan, ale przecież, no co, ja się nie zmieszczę? I idę… biedny człowiek, w totalnym był szoku, gdy dostał "z brzucha" w tył głowy :D :D :D

Po dziesiąte: EMOCJE

Zrozum babę w ciąży, mówili. Histerie, mówili. A mnie to śmieszyło - jak wszystko, z czym dotąd nie musiałam się mierzyć. A ta ciąża - proszę bardzo, pełen wachlarz emocji, od rozpaczy nad rozlanym mlekiem do niemożliwej furii, gdy kot nie przestaje miauczeć, bo chce wyjść na klatkę, a akurat po prostu nie może. Zwykle olewam, a ostatnio mam ochotę wrzeszczeć wniebogłosy! Do tego łzy - na zawołanie, z powodu niemocy, z powodu złości, a także z radości i ze wzruszenia. Mój biedny mąż nie wie już, jak ma do mnie mówić, bo jak pytam, czy mam już jego zdaniem duży brzuch i odpowie - "bardzo!", raz się obrażam, a raz przeglądam się w lustrze z zadowoleniem… Po prostu - obłęd. Jak we wszystkim się ze mną zgadza wkurza mnie, że nie ma swojego zdania, a jak się ośmieli sprzeciwić, to albo ryczę, albo się obrażam. Żyj z taką!
A i tak najbardziej cierpią moje dzieci, co wywołuje we mnie największe wyrzuty sumienia. A jakże. Zawsze jestem niecierpliwa, ale w tej ciąży to już jest jakaś katastrofa. Strasznie szybko wpadam w złość i jak nie zareagują natychmiast - to krzyk, wymyślne kary ("nie pójdziesz na trening!" nie bacząc, że jak nie pójdzie, to z energii dom mi rozniesie ;) ) i masz, awantura murowana. A potem przeprosiny, całuski i przytulaski. Na szczęście w tym wszystkim dzieciaki mają już wyrobiony pancerzyk, ostatnio, gdy przepraszałam dzieci za swój wybuch, usłyszałam:

- Mamo, nie martw się. Nie musisz przepraszać, bo jesteś w ciąży. A wszystkie mamy w ciąży tak mają! Kolega mi mówił!

Ach, jak mi ulżyło ;) Cieszę się, że nie jestem sama ;-)


A wy, mamuśki? :D Macie tak samo? Co jeszcze niemożliwie uprzykrza wam życie? :D Ponarzekajmy i policytujmy się - ja mam już naprawdę dość :D I może poprawi mi nastrój, że ktoś ma gorzej niż ja? ;)

~ P.


Dlaczego moje dziecko nie śpi?

$
0
0
     Zanim urodziła się Pola, wielokrotnie zastanawiałam się, w którego z braci wda się w kwestii temperamentu: Kubę, który przespał pierwsze pół roku i w zasadzie nie zauważyliśmy, że mamy nowego domownika na pokładzie, czy Maksia, który od pierwszych swoich dni podporządkował sobie wszystkich domowników i skutecznie nie dawał o sobie zapomnieć. Już pierwszej nocy po porodzie czekałam w napięciu, żeby wstępnie ocenić, z kim przyszło mi się zmierzyć. Kuba czy Maks? Kuba czy Maks? Kuba czy Maks? W skrytości przyznam, że liczyłam na drugiego Kubę, snułam wizje maleńkiej dziewczynki, która będzie przesypiała całe dnie, w harmonii i spokoju, budząc powszechny zachwyt nad tym, jaka jest grzeczna. Bardzo szybko okazało się, że mam jednak twardy orzech do zgryzienia. Już w pierwszych dobach okazało się bowiem, że Pola w zasadzie nie potrzebuje w dzień spać. Pół godziny drzemki dwa-trzy razy dziennie i koniec. Potem organizuj matko zajęcia, żeby mała królewna nie umarła z nudów ;)




     Ale ja, doświadczona matka, podeszłam do zadania ambitnie. No bo jak to tak, mały człowieczek będzie mi tu rozstawiał wszystkich po kątach. Zaraz znajdę sposób na drzemkę. Na pierwszy ogień poszedł fotelik samochodowy. Działał tylko w momencie, gdy ktoś (czyt. mój mąż) stał jedną ręką oparty o ścianę, drugą wymachiwał fotelikiem niemal pod sam sufit. Spała, owszem. Ale jak tylko machanie ustawało, kończył  się i sen. Następnie testowałam kołyskę. Wystarczyło trzy razy pokołysać i słodko odpływała. Jednak gdy tylko odchodziłam od kołyski zdawałam sobie sprawę, że mnie przechytrzyła.



Karmienie do momentu zaśnięcia i bujanie 15 minut po zaśnięciu, żeby zapadła w głębszy sen, też odhaczone. Huśtawka podziałała może na dwie drzemki. Oczywiście standardowo półgodzinne. Potem na sam widok nie była zadowolona. Chusta? Owszem śpi, dopóki ktoś ją w niej nosi. Gondola wózka generalnie odpada, bo nie lubi w niej leżeć w ogóle. Śpiewanie? Wskazane, ale żeby rozśmieszyć ;) Chodzenie na paluszkach? Też nie. Aplikacja z odgłosami suszarki, pralki i odkurzacza włączona także podczas snu, żeby w razie czego uśpiła na nowo? NIE! Z pomocą przyszły mi nawet dziewczyny z WHISBEAR i podarowały Misia Szumisia (klik) na otarcie łez. Polcia misiem, owszem, zachwycona. Rozmawia z nim, przygląda się, rozśmiesza ją. I nawet zaśnie,  otumaniona szumem. Tylko czemu znów na maksymalnie pół godziny??!!!! Spacery też nie są naszą najmocniejszą stroną. Bo wyjścia, które przespała w całości mogę policzyć na palcach jednej ręki. Wprawdzie jesienne chłodne powietrze ją zaczęło troszkę bardziej otumaniać, jednak założę się, że mały spryciarz i na to znajdzie sposób ;)

 Miś Szumiś Whisbear


Raz w tygodniu organizuje sobie prawdziwy maraton senny, czyli jakieś dwie godziny nieprzerwanego snu (SZAŁ!), żeby się porządnie zregenerować. Ot taki sprytny wybieg małego człowieczka. Opadły mi ręce, żaliłam się, lamentowałam, miałam poczucie niesprawiedliwości. Godzinami czytałam artykuły typu "Niemowlę przesypia od 16 do 20 godzin na dobę". To zdanie tak bardzo utkwiło mi w pamięci, że mantrowałam je sobie bez przerwy.
Ale wiecie, postanowiłam w końcu pójść po rozum do głowy i po prostu tę Polciową bezsenność zaakceptować. Moje dziecko ma po prostu taką naturę. Nie marudzi pomiędzy drzemkami, nic jej nie jest, więc wygląda na to, że to chyba bardziej mój problem ;) Przyznaję, że takie małe, nieśpiące niemowlę zaburza moją strefę komfortu. Bo ciągle dopatruję, podpatruję, czekam aż się zirytuje i trzeba będzie maluchowi czas zorganizować. Nie mogę się niczym zająć na tip top, bo tkwię w ciągłej niepewności, co będzie za minutę. Ale widać, taki los już nam pisany ;-)



Poza tym muszę oddać mojej córce sprawiedliwość: przesypia pięknie wszystkie noce! Ani razu przez ponad trzy miesiące nie płakała, po prostu o pewnej godzinie odpływa i ten stan trwa do rana. Za ten fakt jestem wdzięczna losowi, jak za mało co. Z chłopcami tak łatwo pod tym względem nie było.
Poza tym, jak ciężko by nie było, ile godzin miałabym spędzić na usypianiu, bujaniu, głaskaniu, śpiewaniu, lulaniu. MAM CÓRKĘ ;-) I wygląda na to, że już teraz możemy sobie całe godziny przegadać, każda w swoim własnym języku. Przecież musimy być solidarne w tym męskim świecie ;)


~ M.

Misja: WÓZEK DLA BLIŹNIĄT - przegląd najciekawszych podwójnych wózków

$
0
0

     Z wizją podwójnego wózka zaznajomiłam się już 7 lat temu, gdy jednocześnie chowałam półtorarocznego Filipka i nowo narodzonego Maksia. Dobrze, że wtedy tylko pożyczyłam wózek podwójny dla rodzeństwa, bo szybko okazał mi się zbędny - Filip szybko stał się samodzielnym małym człowieczkiem i nie interesowało go siedzenie w wózku na spacerach, wolał dreptać sam. A drzemek, niestety, nie odbywali w tym samym czasie..
Inaczej sytuacja wygląda dzisiaj, bo tym razem - z racji bliźniąt - podwójny wózek jest mi absolutnie niezbędny :) I chociaż od początku wiedziałam, który z wózków będzie nasz, przejrzałam ofertę różnych producentów. Dzisiaj Wam pokażę i krótko omówię pozycje, które wg mnie wyróżniają się na rynku spośród wszystkich bliźniaczych propozycji - bo wózków bliźniaczych jest baaaaaardzo dużo, do wyboru, do koloru. Ceny jak przy pojedynczych wózkach, od tysiąca do 8 tysięcy złotych, co niekoniecznie idzie w parze z jakością i rewolucyjnymi rozwiązaniami.
O ten post prosiliście mnie w mailach najczęściej :)) Dlatego pochylam się nad tematem i wyjaśniam, dlaczego Bugaboo był dla mnie jedynym wyborem :))



I. TYP WÓZKA

Po pierwsze, musimy zdecydować, jaki rodzaj wózka będzie nam najbardziej potrzebny. Mamy do wyboru bowiem kilka opcji:

1. SIEDZISKA / GONDOLE OBOK SIEBIE

Przykład: BUGABOO Donkey Twin - umożliwia montowanie siedzisk obok siebie, przodem i tyłem do kierunku jazdy (a także każda z gondol / siedzisk w inną stronę)




PLUSY: Takim wózkiem względnie łatwo się manewruje, możemy dostosować pozycje siedzisk (przodem, tyłem) do naszych wymagań czy kaprysu dzieci. Poza tym widzimy i mamy łatwy dostęp do obojga dzieci naraz, a także same maluchy mogą mieć ze sobą ciągle kontakt.

MINUSY: Taki wózek jest szerszy od pozostałych opcji, co może stanowić problem przy przechodzeniu przez drzwi / bramki itp itd.


2. SIEDZISKA / GONDOLE JEDNA ZA DRUGĄ

Przykład: PEG PEREGO Duette 

Umożliwia montowanie siedzisk jedno za drugim, przodem i tyłem do kierunku jazdy, a także w obie strony.







PLUSY: Wózek jest wąski tak jak pojedynczy, zmieści się w każdych drzwiach i bramce

MINUSY: Taki wózek trudniej się prowadzi, trudniej manewruje (jest dłuższy), mamy utrudniony dostęp i widoczność dziecka w drugiej gondolce / siedzisku, dzieci ustawione przodem do kierunku jazdy nie widzą siebie nawzajem, a drugie dziecko widzi głównie oparcie siedziska - słaby widok na spacerze ;)


- SIEDZISKA / GONDOLE JEDNA POD DRUGĄ

Przykład: MIMA KOBI - W tym wózku siedziska czy gondole montujemy jedno pod drugim, przodem lub tyłem do kierunku jazdy, ale oba w tę samą stronę.

PLUSY: Wózek jest wąski jak pojedynczy, a przy tym równie łatwo się manewruje, stylistyczne wow.

MINUSY: Komfort dziecka "na dole" jest dramatycznie niski - ograniczone pole widzenia (widzi głównie tył / spód siedziska), poza tym miałabym wrażenie, że maluch szoruje pleckami po podłodze ;)
Dla mnie taki pomysł wydaje się być totalną porażką, ale ponieważ nie testowałam osobiście - moja opinia jest niewiele warta :) Natomiast sama bym się nie zdecydowała, chociaż wózek pięknie wygląda.




II. WYMIARY I WAGA

Wybrałam wersję nr 1, czyli siedziska i gondole obok siebie - dla mnie to intuicyjne rozwiązanie, chciałabym mieć równie dobrą widoczność obu dzieci, a także możliwość natychmiastowej reakcji (bez zatrzymywania wózka, blokowania kół, itp itd za każdym razem jak np smoczek wypada z buzi, dziecko trzeba przykryć itp). Natomiast tutaj kwestią kluczową są wymiary i waga. Są bowiem wózki tego rodzaju, które mają 74cm, a i takie, które mają 85cm szerokości. Ma to znaczenie np gdy chcemy wskoczyć do sklepu na szybkie zakupy, czyli przejść przez bramki w sklepie, a także większość drzwi - zazwyczaj drzwi mają 80 lub 90cm szerokości. Waga również ma znaczenie - wyobraźcie sobie pchać wózek, który sam w sobie (stelaż + siedziska) waży 24kg + ok 10kg każde dziecko (mówię o podrośniętych bąblach). Pchasz wówczas ok 45-50kg. Wiem, co mówię, bo miałam tę przyjemność :D (Gosiu :* <3) Jako osoba mało wysportowana - myślałam, że po 5 minutach padnę razem z wózkiem ;)
W takiej sytuacji różnica prawie 10kg jest różnicą o kluczowym znaczeniu ;)

Przejrzyjmy kilka propozycji pod względem wagi i wymiarów spośród najpopularniejszych i - sądząc z opinii rodziców na forach internetowych, które przejrzałam - najlepszych na rynku wózków bliźniaczych typu pierwszego. Zdecydowałam się na pokazanie wózków podobnej klasy cenowej, ok 5tys za komplet z dwiema gondolami i dwoma siedziskami.


TEUTONIA TEAM COSMO V3

Szerokość: 82cm
Waga: 23,4 kg

Wózek nie do zajechania wg opinii rodziców, miałam przyjemność używać - jest naprawdę świetnie wykończony, o mocnej konstrukcji, bardzo dobry jakościowo, wygodny dla dzieci. Natomiast waga i szerokość dla mnie nie do przyjęcia. Nie ma też możliwości montowania siedzisk odwrotnie, tzn żeby każde z dzieci siedziało w inną stronę do kierunku jazdy. Myślę, że w przypadku np drzemki może mieć to znaczenie (w sensie - jedno dziecko zaśnie, drugie może go łatwo zbudzić). Wspólne siedzisko - brak rozdzielenia siedzisk - powoduje też większą interakcję, już wyobrażam sobie kłótnie o przestrzeń w wózku itp. Ale to jeszcze przede mną ;) więc to tylko moje wyobrażenia.
Za to duży kosz na zakupy i regulowany podnóżek stanowią o wygodzie tego wózka dla dzieci i rodziców.


EASYWALKER DUO

Szerokość: 75cm
Waga: 16,5 kg spacerówka, + 2x 4,5kg gondole




Jeden z najpopularniejszych w Polsce bliźniaczych wózków, jest stosunkowo wąski i lżejszy od Teutonii. Producent nie podaje wagi samego stelaża, stelaż z dwoma siedziskami waży 16,5kg, gondole po 4,5kg każda.
Wózek ma amortyzację tylnych kół, przednie skrętne 360'. Siedziska kubełkowe, podnóżek bez regulacji i możliwości zdemontowania (przy gondolach - wg mnie wygląda to nieco dziwnie).
Największy minus - brak możliwości zamontowania siedzisk przodem do rodzica, mnie to jest bezwzględnie potrzebne :)
Mnie ten wózek nie przekonuje także ze względów stylistycznych :)) Widoczne śruby, łączenia, w tej cenie (ok 5tys) spodziewałabym się większej dbałości o takie detale.


BUMBLERIDE INDIE TWIN

Szerokość: 75cm
Waga: 15kg stelaż + siedziska + gondole




Lekki, nowoczesny wózek, który zadziwia rozwiązaniami związanymi z montażem gondoli i fotelika. Montujesz wszystko na siedzisku spacerowym - strasznie dziwne rozwiązanie, dziwnie wygląda, siedzisko się zużywa i brudzi już w trakcie użytkowania gondoli. 
Plus za szerokie siedziska i gondole, ale ja bym się na pewno nie zdecydowała na ten zakup ze względu na te dziwne rozwiązania.




BUGABOO DONKEY TWIN

Szerokość: 74cm
Waga: stelaż 10kg + gondole i siedziska 2x 3,4kg



     Mój wybór Bugaboo podyktowany był głównie doświadczeniem z pojedynczą wersją wózka tej marki, czyli Bugaboo Cameleonem. Miałam go przy Felku (przy starszakach miałam polski Implast i potem Britax) i to był strzał w dziesiątkę - używałam dwa lata i byłam zachwycona przez cały czas. Miałam nadzieję, że i tym razem tak będzie, tzn że i wersja bliźniacza również powali mnie intuicyjnością obsługi, wygodnym prowadzeniem, zwrotnością. I tak się stało :))

Najlżejsza i najwęższa propozycja na rynku, ma pompowane koła, oddzielne siedziska, indywidualnie montowane przodem lub tyłem do kierunku jazdy i oddzielne budki - maluchy mogą być obok siebie, a jednocześnie ukryć się przed sobą w razie drzemki czy potrzeby wyciszenia.
Zachwyca mnie w tym wózku wszystko - od przepięknego designu (żadnych wystających śrób), kolorystyka (wybrałam klasyczne zestawienie czarna rama, gondole i siedziska + budki w kolorze off white), rewelacyjne koła, uchwyt na rękę, dzięki któremu wózek nie odjedzie daleko (funkcja przydatna przy usypianiu ;) i zjeżdżaniu z górki). Prowadzi się dosłownie jedną ręką (zarówno w wersji pojedynczej, jak i podwójnej), zmieści się w wąskich drzwiach i ma pojemny kosz na zakuoy (do 10kg). Nowością są powiększane budki - w każdej chwili mogę budką zakryć niemal całego malucha. 
Ważne jest również, że po złożeniu mieści się do bagażnika Forda Focusa i A klasy - nie trzeba wcale kolosalnych bagażników, by pomieścić bliźniaczy wózek :))

Bugaboo zapewnia też szeroką gamę dodatków, którą można w dowolnej chwili dokupić i odmienić wygląd wózka - co ma niebagatelne znaczenie dla osób, które tak jak ja cenią dobry wygląd, ale którym upodobania kolorystyczne zmieniają się równie szybko, jak wiatr wieje ;) 

Jedynym minusem jest, oczywiście, bardzo wysoka cena. Nowy wózek kosztuje ok 7 tysięcy w pełnym, bliźniaczym zestawie. Natomiast po pierwsze - ośmielam się stwierdzić, że jest wart każdej złotówki - patrząc na innowacyjne rozwiązania, których nie ma żaden inny bliźniaczy wózek na rynku, oraz na jakość wykonania.
Po drugie - ponieważ niestety żadna z firm nie sponsoruje postu :D (jaka szkoda, haha) mogę śmiało powiedzieć wprost: wózki tej klasy nie zużywają się tak jak tańsze propozycje. Ja swojego Cameleona kupiłam używanego, po dwójce dzieci za połowę oryginalnej ceny i odsprzedałam dalej - również wiele na tym nie tracąc. Moja przyjaciółka dalej używa tego wózka i drugie bobo już będzie w nim wozić. Genialne! Można zatem powiedzieć, że jest to inwestycja, bo wózek jest po prostu nie do zajechania! 
     Tym razem również - po dłuuuuuugim polowaniu, bo miałam określone kolorystyczne wymagania - kupiłam wózek używany, ale krótko - jest na gwarancji jeszcze półtora roku. Wygląda - po bliźniakach! - jak nowy. I jestem pewna - obserwując zainteresowanie, jakim cieszą się oferty Bugaboo Donkey na portalach aukcyjnych - bez problemu go odsprzedam za te półtora roku / dwa lata, tym bardziej, że wystarczy go odświeżyć nowymi budkami. A moje dzieciaczki i ja będziemy przez ten czas mieć niebanalny komfort użytkowania! 

Najważniejszy wybór już z głowy, teraz lecę zająć się łóżeczkami… mam już tyle propozycji w głowie, że dostaję kociokwiku powoli, bo muszę je zestawić z innymi meblami w pokoju dziecięcym… a to nie jest proste, niestety ;)

~ P.



Projekt: DOM POTRZEBNY OD ZARAZ! + garść inspiracji do pokoi dziecięcych

$
0
0


     Gdy dowiedzieliśmy się o podwójnej ciąży, przeżyliśmy szok. Już o tym pisałam i nie chcę się powtarzać… daliśmy sobie z nim radę. Ale jedna obawa spędzała nam sen z powiek najbardziej.
Nie to, czy damy radę wychować pięcioro dzieci - bo kurczę, im więcej do kochania, tym lepiej. Czas nam się skurczy i portfel też, ale przecież w ogólnym rozrachunku zyskamy o wiele, wiele więcej…

Najbardziej martwiliśmy się o to… GDZIE MY SIĘ WSZYSCY ZMIEŚCIMY???




     Nasz ówczesny status to niespełna 55mkw, blok na uboczu, pod lasem, dwa pokoje + pokój dzienny z kuchnią - 24mkw w sumie… za mało miejsca dla siedmiorga - nawet dla takiej optymistki, jak ja. Owszem, mieliśmy w planie się budować, ale ze względów ekonomicznych za dwa, trzy lata… A tu los nas tak zaskoczył!
I jak to zwykle bywa… musieliśmy na szybko znaleźć inne rozwiązanie. Rozważaliśmy opcję wynajmu, ale po prostu nie było z czego wybierać… i musieliśmy znaleźć nam gotowy dom - do tego w akceptowalnej cenie i w odpowiedniej lokalizacji. Odpowiednio duży dla nas wszystkich i z kawałkiem ogródka - nie za dużym, ale i nie za małym. Priorytetem była dla nas samodzielność najstarszych dzieci - by mogli sami wracać ze szkoły i chodzić na treningi, które mają cztery razy w tygodniu. Z oczywistych względów bardzo nam to ułatwi życie - nie będziemy musieli wszędzie wozić ich samochodem, jak do tej pory :)

I chociaż ciężko w to uwierzyć… udało się. Dom, a raczej pół bliźniaka, w idealnej lokalizacji, jednocześnie blisko centrum miasta, ale z dala od głównych arterii. Blisko szkoły, gimnazjum, parku i miejskiego ośrodka sportu, basenu i orlika, gdzie chłopcy odbywają treningi.
I odpowiednio duży - pięć pokoi i przestronny salon z dużą kuchnią zapewnią nam potrzebną przestrzeń do zabawy i do odpoczynku… i co najważniejsze - gdy pierwszy raz przekroczyliśmy jego progi, poczułam "to coś". Poczułam się jak u siebie w domu, chociaż wizja finalizacji transakcji wówczas wydawała nam się bardzo mglista. Z miejsca pokochałam to miejsce, za dobrą energię, za przestronność, za doświetlone wnętrze, za niewielki, ale zaaranżowany ogródek… i czułam, że to mój dom.
Czasem nie dowierzam własnemu szczęściu. Mam pewność, że Ktoś nad nami czuwa… bo ostatecznie, po ponad dwóch miesiącach żmudnych starań, udało się i odebraliśmy klucze. Dosłownie płakałam ze szczęścia!..

Nasz ogródek ;)



Oczywiście, dom nie jest nowy, ma dziesięć lat. Wymaga odświeżenia na zaraz, no i zdecydowanie nie jest wykończony w naszym guście, ale… jest gotowy, solidny, instalacje są dobre. Po odmalowaniu i wstawieniu najpotrzebniejszych mebli możemy spokojnie mieszkać i stopniowo wykańczać go pod swoje potrzeby i upodobania i - co prawda - remont potrwa pewnie ze dwa lata, ale już dzisiaj wiem, że NASZ DOM (kurczę, jak to brzmi!…) ma ogromny potencjał! I ma nas.. a my już dobrze o niego zadbamy :D



W pierwszej kolejności zdecydowaliśmy się odmalować wszystkie pomieszczenia i wyposażyć pokoje dzieciom - Filipowi, Maksowi, Felkowi i maluszkom :) Łazienki, salon, sypialnia zostaną zaaranżowane najszybciej w przyszłym roku - po pierwsze z powodu finansów, a poza tym - czas! Od momentu finalizacji transakcji zostało nam jakieś sześć tygodni do deadline'u, czyli ostatecznego terminu przeprowadzki!!!

Co można zrobić w tak krótkim czasie? ;) Powiem wam - wybrać farby i kupić meble w Ikei ;) Co ja bym zrobiła, jakby nie było tego sklepu u nas, to nie wiem zupełnie, ale na szczęście jest. A może na nieszczęście, bo wychodzi na to, że 99% mebli w naszym domu znowu będzie stamtąd, a my znowu będziemy się czuć trochę jak w ikeowskim katalogu. Ale mieć tylko takie zmartwienia… :D

Wszystko pięknie, ale jak w sześć tygodni zaprojektować i zrealizować wystrój trzech pokoi naraz? I to bez pomocy projektanta, polegając jedynie na własnej wyobraźni? Mam momenty skrajnego załamania, gdy muszę decydować o kilku rzeczach naraz! Ale na szczęście są takie strony jak www.homebook.pl, Pinterest i wyszukiwarka Google, stanowiące niewyczerpane źródło inspiracji. Dzięki ich regularnemu przeglądaniu mam już w głowie skrystalizowaną wizję, jak te pokoiki mają wyglądać.

Jeden, niespełna 12m, został z automatu przeznaczony na wyłączność dla naszego najstarszego Filipa, który ma już lat 9 i musimy się nauczyć go traktować coraz poważniej ;) Sam zainteresowany całkiem dobitnie prosił o "czarną ścianę" ;) Chyba wydaje mu się to synonimem "dorosłego" pokoju :))) Dlatego ten pokój będzie miał już totalnie młodzieżowy charakter. Bez obaw, nie będzie tam czarnej ściany, jedynie czarne akcenty ;) Łóżko, które zmieni się łatwo w kanapę, gdy Filip będzie przyjmował kolegów, miejsce na budowle z klocków LEGO i - za jakiś czas - nawet na TV z konsolą do gier. Wierzę w jego zdrowy rozsądek, bo na szczęście Filip lubi grać tak samo jak czytać książki i układać LEGO. Thx God!


(fot. Pinterest)


 (fot. Etsy)



(fot. Pinterest)

Drugi - 18m zdecydowaliśmy powierzyć na razie Maksowi, który został uprzedzony, że za rok - półtora zamieszka z nim Felek. Nie miał nic przeciwko ;) Po mieszkaniu w trójkę konieczność zamieszkania w pokoju z jednym tylko bratem nie budzi w nich żadnych zastrzeżeń. Felek mówi nawet, że on już dzisiaj będzie chciał spać z Maksiem, bo nie chce spać sam w pokoju :D Zobaczymy :))
Tutaj zdecydowanie musi znaleźć się kawałek ściany pomalowany farbą tablicową, a także, z racji niespożytej energii moich dzieci, chcemy wstawić elementy rodem z sali gimnastycznej. Nigdy bym na to nie wpadła, podejrzewam, gdyby nie wspomniany Pinterest ;) Czy to nie genialne rozwiązanie?

Kocham tę ścianę <3 Mam zamiar ją totalnie odtworzyć, tak mi się podoba ;)


(fot. z bloga Chalk kids


(fot. Pinterest)





Trzeci, największy pokój, bo prawie 20m - zostanie zaaranżowany pod bliźnięta i pokój zabaw. Na razie będzie to pokój Felutka, ponieważ, po pierwsze - bliźniaki będą spać na razie z nami, a po drugie, sam Felek na razie mocno odstaje od starszaków, ma zupełnie jeszcze dziecinne zabawki i potrzeby, co jest cudowne. Zresztą szkoda by mi było pustego pokoju, który miałby czekać, aż maluszki podrosną na tyle, by bezinwazyjnie przenieść ich z naszej sypialni do własnego pokoju.
Czujemy też, że Feluś lepiej dogada się z maluszkami niż starszaki, ale jakby miało się okazać inaczej, szybko w pokoju Maksia znajdzie się dla niego idealne miejsce :)
W tym pokoju mają królować zdecydowanie dziecinne, ale stonowane akcenty, pokój musi być jasny, i mieć dużo miejsca na zabawę, żeby maluchy mogły się wyszaleć :)







 

(fot. Pinterest)



Powyższe zdjęcia harmonizują z moimi pomysłami, mniej więcej w tym stylu zostaną wykończone te trzy pokoiki. Mam nadzieję, że te wizje, które mam w głowie, będą równie pięknie wyglądać na żywo. Ale przede wszystkim - mam nadzieję, że zdążę! Zdecydowałam się bowiem zamówić np dziecięce łóżeczka w firmie, która potrzebuje pięć tygodni na produkcję… aaaa… najwyżej maluchy na początku będą spały w wózku ;)
Remont trwa, farby - po dłuuuugich poszukiwaniach - w końcu zostały dobrane, a ostatnia wizyta w IKEI z dziećmi to jeden z najprzyjemniejszych naszych wypadów. Wybierali swoje mebelki i dodatki (poddając się delikatnym sugestiom rodziców ;) ) i wygląda na to, że wszyscy będziemy szczęśliwi :) Nie mogę się już doczekać efektu… a ten mam nadzieję zobaczyć już za dwa tygodnie. A już ZA TRZY TYGODNIE będziemy się przeprowadzać.
Mieszkać w swoim domu… aż muszę się uszczypnąć…

~ P.

Wielodzietna = patologiczna?!

$
0
0
Tak, jesteśmy rodziną wielodzietną. W Polsce rodziny 2+3 są już zaliczane do grona z etykietą "WIELODZIETNI". Początkowo uwierał mnie ten termin. Zupełnie nie potrafiłam znaleźć pozytywnych konotacji, kojarzył mi się tylko i wyłącznie negatywnie.  Mówiąc wprost, miałam skojarzenia patologiczne. Zaczęłam problem trawić i analizować. Dlaczego w głowie zapalała mi się lampka ojciec pije, matka bije, dzieci bez butów. Oj źle mi z tym było i trochę wstyd mi się przyznawać do takiego stereotypowego myślenia. Bo kiedy patrzyłam na rodziców z pokaźną liczbą potomstwa, zawsze miałam duży uśmiech na twarzy i całą serię pozytywnych wrażeń, a nawet lekkie ukłucie zazdrości. Widziałam wielki stół w centralnym miejscu w domu i całą gromadę zasiadającą i dzielącą się wrażeniami z minionego dnia. Marzenie! Przynajmniej moje ;-)




A jeśli chodzi o większą liczbę potomstwa, to nawet w naszym najbliższym kręgu bywało różnie. Okazuje się, że przyjaciele, znajomi, rodzina, gdy słyszeli o trzecim dziecku najpierw robili się biali jak ściana i przybierali wyraz twarzy w stylu: "to jak wy sobie teraz poradzicie".  To ja teraz mówię: Jakoś chyba dajemy radę ;-) I zamierzamy to dalej robić z uśmiechem na twarzy. No bo czym tu się martwić. Dzieci zdrowe, na razie bezproblemowe, żyjemy wygodnie. Tylko się cieszyć. I zamierzam obalać stereotyp, że dużo dzieci to już tylko siedzenie w domu, umartwianie się nad brakiem wolnego czasu i kołtun na głowie. Oczywiście, czasu za dużo nie ma, kołtun na głowie czasem też zagości, ale da się to wszystko ogarnąć przy odrobinie wysiłku i dobrych chęciach. Przyznaję, że żeby dzień był jako tako zorganizowany, wymaga to ode mnie maksymalnego skupienia. Znalezienia wspólnego mianownika dla całej trójki i zorganizowania poszczególnych zajęć, podpierając się tym mianownikiem. Ale da się ;-) Trzeba po pierwsze wyluzować, dać sobie prawo do tego, żeby nie wszystko było idealne, od linijki, żeby czasem w domu gościł rozgardiasz. Życie od razu staje się prostsze ;-) Powiem Wam, że odkąd mam trójkę dzieci jakoś łatwiej mi się funkcjonuje z samą sobą. Chyba właśnie dlatego, że wyluzowałam. Roboty było w pewnych momentach tak dużo, że ja, perfekcjonistka w każdym calu, musiałam spasować i wpuścić odrobinę zamieszania, żeby jako tako móc się pogodzić z nową rzeczywistością. Przyzwyczaić się do myślenia, że czasem będzie inaczej, że zapewne plan dnia napisze się od nowa sam i że zapewne się spóźnimy albo czegoś nie zdążymy zrobić.  I tak, przyznaję, dałam w końcu wolną rękę drugiej połówce w podejmowaniu samodzielnych decyzji dotyczących dzieci. Oczywiście, na początku gderałam, że woda w kąpieli za ciepła, za zimna, że spodenki nie takie, a czapka za gruba, butów na zmianę nie ma, a w foteliku to zbyt przegrzani albo przemarznięci i że śniadanie, żeby było bardziej pożywne to koniecznie w innej formie. Ale mi przeszło ;-) I wszyscy są szczęśliwsi. I rodzina dalej funkcjonuje. A nawet więcej i częściej się śmiejemy i do siebie uśmiechamy.

Ostatnio często zastanawiam się, czemu my Polacy, tak bardzo przywiązani do tradycji, do więzi rodzinnych, do celebrowania ważnych chwil w gronie najbliższych zazwyczaj negatywnie odnosimy się do sytuacji, kiedy model rodziny odbiega od standardowego i najbardziej popularnego dwa plus dwa. Bo nie chodzi tylko o kwestie materialne i troskę o byt bliźniego. Nie, nie. Uwierzcie mi, wiem, co mówię. I wiem, ile razy musiałam się tłumaczyć, że nie, to nie była wpadka. Dlaczego ludzie od razu zakładają, że ktoś może chcieć po prostu mieć więcej dzieci? I że może mu się z tym dobrze żyć? Bo drugie dziecko jakoś wszystkim przychodzi naturalnie. Jest pierwsze, powinno pojawić się dla niego rodzeństwo, najlepiej żeby był najpierw chłopiec, a potem dziewczynka. I wszystko wtedy gra. Nikt nie ma pytań, spełniliśmy rolę społeczną. Bilans, jaki po sobie zostawimy wyniesie zero. Sprawdziłam dane i okazuje się, że w Polsce żyje ponad milion rodzin wielodzietnych! Więc nie jesteśmy osamotnieni w swoim modelu rodziny, jest nas całkiem sporo. Sprawmy więc swoją postawą i wyborem, żeby ludziom kojarzyć się dobrze. Pokazujmy, że takie wesołe, głośne, pełne chaty są czymś godnym pozazdroszczenia. A nie na odwrót. Matka trójki dzieci też może być zadowolona z życia i jeszcze czerpać radość z tych niewielu chwil dla siebie ;-D

Wydaje mi się, że nasz blog trochę przełamuje kłopotliwy stereotyp. Że pokazujemy z Patrycją, że z liczną gromadką też można fajnie żyć. W tym upatruję teraz istoty istnienia naszego Boginiowego bloga. Od momentu założenia liczba dzieci zwiększyła się o czworo ;-) To chyba nieźle jak na trzy lata ;) A my dalej jesteśmy w stanie, choć w różnej regularności, coś Wam napisać, o sobie opowiedzieć. I dalej jesteśmy tak samo uśmiechnięte i zadowolone.
A jakie z nas porządne obywatelki! Nasza liczna gromadka dobrze przyczyni się do podtrzymania systemu ubezpieczeń społecznych w Polsce. A ja sama chętnie stanę po Kartę Dużej Rodziny i skorzystam ze zniżek do teatru i muzeów. Bo to dobrze dać społeczeństwu kulturalnych młodych ludzi. A że produkujemy więcej śmieci niż inni, no cóż. Takie prawo rodziny wielodzietnej ;-)

~m.

 PS. Przyznaję, obecnie często się zastanawiam, co robiłam z tym całym wolnym czasem, gdy miałam tylko jedno dziecko ;-) Dziś, gdy zostaję tylko z Polą cała rodzina udaje, że mam wolne ;-D


















Viewing all 87 articles
Browse latest View live